Teściowa, która chciała dobrze, a wyszło jak zawsze – Moja walka o własny dom

— Znowu przestawiłaś mi garnki? — wybuchłam, patrząc na teściową, która z niewinnym uśmiechem wycierała blat w mojej kuchni.

— Kochana, przecież tak jest wygodniej! — odpowiedziała pani Halina, nie przerywając sprzątania. — Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz.

Mój mąż, Tomek, schował się za gazetą w salonie. Udawał, że nie słyszy. A ja czułam, jak narasta we mnie frustracja. To był już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy teściowa „pomagała” nam w domu. Przychodziła codziennie od rana, niby tylko na kawę, a kończyło się na generalnych porządkach, przekładaniu rzeczy i gotowaniu obiadu według jej przepisu. Nawet nasz pies, Borys, patrzył na nią z mieszaniną podziwu i rezygnacji.

Nie zawsze tak było. Kiedy urodził się nasz syn Kuba, Halina była dla mnie ogromnym wsparciem. Przynosiła zupę, pomagała przy dziecku, dawała mi chwilę oddechu. Ale Kuba ma już siedem lat. Chciałam w końcu poczuć się panią własnego domu. Tymczasem czułam się jak gość – wszystko było „po jej”, nawet kwiaty na parapecie stały tam, gdzie ona uznała za stosowne.

— Mamo, może dziś odpoczniesz? — próbowałam delikatnie.

— Dziecko, ja odpocznę w grobie! — zaśmiała się głośno. — A teraz chodź, pokażę ci, jak zrobić prawdziwy rosół.

Tomek milczał. Wiedziałam, że nie chce konfliktu. W jego rodzinie nie rozmawiało się o uczuciach – wszystko załatwiało się przez przemilczenie albo żart. Ja jednak czułam, że dłużej tego nie wytrzymam.

Wieczorem usiadłam z Tomkiem przy stole.

— Musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie.

— O mamie? — westchnął.

— Tak. Tomek, ja ją naprawdę lubię… Ale nie mogę już tak żyć. Czuję się jak dziecko we własnym domu. Ona decyduje o wszystkim! Nawet o tym, gdzie trzymam przyprawy!

Tomek spojrzał na mnie bezradnie.

— Wiesz, jaka ona jest… Chce dobrze.

— Ale ja tego nie chcę! — podniosłam głos. — Potrzebuję przestrzeni. Chcę mieć dom po swojemu!

Tomek milczał długo. W końcu powiedział:

— Porozmawiam z nią.

Następnego dnia Halina przyszła jak zwykle o ósmej rano. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Tomek poprosił ją do salonu.

— Mamo… Musimy ustalić pewne zasady — zaczął nieśmiało.

Halina spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Zasady? Własnej matce?

— Mamo… To nasz dom. Chcemy sami o nim decydować.

Przez chwilę w pokoju panowała cisza tak gęsta, że słychać było tylko tykanie zegara. Halina zacisnęła usta i spojrzała na mnie z wyrzutem.

— To ty mu to powiedziałaś? — zapytała ostro.

Poczułam się winna jak dziecko przyłapane na kłamstwie.

— Mamo… Ja tylko…

— Nie martw się — przerwała mi. — Już mnie tu nie zobaczycie.

Wyszła trzaskając drzwiami. Tomek patrzył na mnie z wyrzutem.

— I co teraz? — zapytał cicho.

Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Nikt nie przestawiał garnków ani nie gotował rosołu. Było czysto – ale jakoś pusto. Kuba pytał o babcię codziennie.

Po tygodniu zadzwonił telefon.

— Halo? — odebrałam drżącym głosem.

— Dziecko… Może jednak wpadnę na herbatę? — usłyszałam cichy głos Haliny.

Zgodziłam się od razu. Kiedy przyszła, długo siedziałyśmy w kuchni w milczeniu. W końcu powiedziałam:

— Mamo… Przepraszam, jeśli cię zraniłam. Chciałam tylko…

Halina spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Ja też przepraszam. Chciałam być potrzebna… A chyba przesadziłam.

Objęłyśmy się i obie płakałyśmy jak dzieci. Od tamtej pory Halina przychodzi rzadziej – ale zawsze zapowiada się wcześniej i pyta, czy czegoś potrzebujemy. Czasem gotujemy razem rosół – po mojemu i po jej.

Często myślę: czy można kochać i pomagać bez narzucania swojej woli? Czy potrafimy nauczyć się stawiać granice bez ranienia tych, których kochamy najbardziej?