Zaproszenie do domu rodziców zamieniło się w koszmar: Jak wsparcie rodziny stało się pułapką finansową
— To nie jest sprawiedliwe, Michał! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni jego rodziców, zaciśniętymi pięściami opierając się o blat. — Twoja mama właśnie powiedziała, że mamy płacić połowę rachunków za gaz i prąd, a przecież to ona nalegała, żebyśmy się tu wprowadzili!
Michał spuścił wzrok. — Wiem, Aniu… Ale przecież korzystamy z tych samych rzeczy. Może to normalne?
— Normalne? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Przecież obiecywali, że chcą nam pomóc, żebyśmy mogli odłożyć na własne mieszkanie! A teraz co? Ledwo starcza nam na życie, a jeszcze mamy płacić za ich remont łazienki?
To był początek końca moich złudzeń. Kiedy pół roku temu Michał dostał wypowiedzenie z pracy w banku, a ja ledwo wiązałam koniec z końcem jako nauczycielka angielskiego w podstawówce, jego rodzice — pani Teresa i pan Andrzej — zaproponowali nam przeprowadzkę do ich domu pod Warszawą. „Będziecie mieli własny pokój, nie musicie się martwić czynszem. Odetchniecie trochę i odłożycie na wkład własny” — przekonywała pani Teresa przy niedzielnym obiedzie.
Początkowo byłam wdzięczna. Miałam nadzieję, że to tylko kilka miesięcy, a potem wrócimy na swoje. Michał szybko znalazł nową pracę w logistyce, ja dorabiałam korepetycjami. Ale już po miesiącu zaczęły się drobne uwagi: „Ania, czy mogłabyś nie zostawiać kubków w zlewie?”, „Michał, światło w łazience paliło się całą noc”, „Może dorzucicie się do zakupów?”.
Próbowałam nie brać tego do siebie. W końcu to ich dom. Ale kiedy usiedliśmy wszyscy razem przy stole i pan Andrzej wyciągnął kartkę z rozpisanymi kosztami — prąd, gaz, internet, nawet podatek od nieruchomości — poczułam się jak intruz.
— Rozumiecie, dzieci, czasy są ciężkie — zaczął pan Andrzej, poprawiając okulary. — My już nie pracujemy, a rachunki rosną. Skoro mieszkacie z nami, musicie partycypować w kosztach.
— Ale przecież… — zaczęłam nieśmiało.
— Aniu, nie przesadzaj — przerwała mi pani Teresa. — To tylko sprawiedliwe. My też kiedyś pomagaliśmy swoim rodzicom.
Michał milczał. Wiedziałam, że jest mu głupio. Zawsze był dumny ze swojej samodzielności. Teraz musiał tłumaczyć się przed rodzicami z każdej złotówki.
Zaczęliśmy się kłócić o pieniądze niemal codziennie. Ja chciałam odkładać na mieszkanie, Michał nie chciał psuć relacji z rodzicami. Czułam się osaczona. Nawet wieczorne rozmowy przy herbacie zamieniły się w wyliczanki: ile wydaliśmy na jedzenie, kto ile zużył wody.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i usłyszałam rozmowę pani Teresy z sąsiadką:
— Wie pani, młodzi teraz wszystko by chcieli za darmo. Nawet jak im się pomaga, to jeszcze mają pretensje.
Zrobiło mi się słabo. Czy naprawdę jestem taką niewdzięcznicą? Przecież staram się pomagać w domu, robię zakupy, gotuję obiady dla wszystkich.
Wieczorem wybuchła kolejna awantura.
— Michał, nie wytrzymam tu dłużej! — powiedziałam przez łzy. — Czuję się jak lokatorka na stancji, a nie jak członek rodziny!
— Aniu, proszę cię… Daj im czas. Może po prostu są zmęczeni? — próbował mnie uspokoić.
— Zmęczeni? A my? My też mamy swoje życie! Chcę mieć dom, w którym mogę być sobą!
W końcu postanowiliśmy porozmawiać szczerze z rodzicami Michała.
— Mamo, tato… Chcemy wam podziękować za pomoc — zaczął Michał drżącym głosem. — Ale czujemy się trochę przytłoczeni tymi wszystkimi kosztami i uwagami. Może powinniśmy poszukać czegoś swojego?
Pani Teresa spojrzała na mnie chłodno.
— Jak sobie chcecie. My tylko chcieliśmy pomóc. Ale skoro wam źle… — wzruszyła ramionami.
Pan Andrzej westchnął ciężko.
— Czasy się zmieniły. Kiedyś dzieci były wdzięczne za wsparcie.
Wyszliśmy z tej rozmowy jeszcze bardziej zagubieni niż wcześniej. Przez kolejne dni atmosfera była lodowata. Każdy unikał kontaktu wzrokowego przy śniadaniu.
W końcu znaleźliśmy małe mieszkanie do wynajęcia na obrzeżach miasta. Nie było idealne — ciasne, z przeciekającym kranem i hałaśliwymi sąsiadami — ale było nasze.
Wyprowadzając się, czułam ulgę i smutek jednocześnie. Michał długo nie rozmawiał z rodzicami. Ja miałam wyrzuty sumienia: czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? Czy może to oni przekroczyli granicę?
Dziś wiem jedno: czasem za pomocą kryją się oczekiwania i żądania, które mogą zniszczyć nawet najbliższe relacje. Czy naprawdę rodzina zawsze wie, co dla nas najlepsze? A może czasem trzeba postawić granicę — nawet jeśli oznacza to rozczarowanie najbliższych?