Cisza przed burzą: Opowieść z zapomnianej wioski

Powietrze drżało od upału, jak napięta struna przed pęknięciem. Piąty dzień bez deszczu przemienił naszą wioskę w suchą, popękaną pustynię. Asfalt oddychał gorącem niczym rozżarzony węgiel, a cisza była tak gęsta, że zdawało się, iż można ją przeciąć nożem. Wszystko drażniło do mdłości: skrzypienie starej studni, muchy tłukące się o szybę, nawet własny oddech wydawał się zbyt głośny. Stałem na progu domu, patrząc na ojca, który z uporem maniaka podlewał resztki trawnika. Woda sączyła się z konewki na spękaną ziemię, a ja czułem, jak narasta we mnie gniew.

– Po co to robisz? – zapytałem w końcu, nie mogąc już dłużej patrzeć na tę bezsensowną walkę z naturą.

Ojciec spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi. – Bo trzeba próbować. Nie wszystko można zostawić na pastwę losu. – Jego głos był szorstki, jakby każde słowo kosztowało go wysiłek.

Zacisnąłem pięści. Od miesięcy żyliśmy obok siebie, nie rozmawiając o tym, co naprawdę nas dzieliło. Matka zmarła zimą, a od tamtej pory dom był jakby pusty, choć przecież wciąż tu byliśmy – ja, ojciec i moja młodsza siostra Zosia. Każde z nas zamknięte w swoim bólu.

Zosia siedziała na schodach, bawiąc się kawałkiem kredy. Rysowała coś na popękanym betonie, a jej włosy kleiły się do spoconego czoła. Chciałem do niej podejść, powiedzieć coś ciepłego, ale nie potrafiłem. Wszystko we mnie było sztywne i obce.

Wieczorem usiedliśmy przy stole. Ojciec milczał, patrząc w talerz. Zosia próbowała żartować, ale jej głosik brzmiał nienaturalnie. W końcu nie wytrzymałem.

– Dlaczego nigdy nie mówisz o mamie? – rzuciłem ostro.

Ojciec podniósł wzrok. W jego oczach zobaczyłem coś, czego nie rozumiałem – może strach, może gniew.

– Bo nie wszystko trzeba rozgrzebywać – odpowiedział cicho.

– Ale ja chcę wiedzieć! – krzyknąłem. – Chcę wiedzieć, dlaczego wszystko się rozpadło!

Zosia zaczęła płakać. Ojciec zerwał się od stołu i wyszedł na podwórko. Zostałem sam z siostrą i jej łzami.

Noc była duszna. Leżałem na łóżku, słuchając burzy oddalającej się gdzieś za horyzontem. W mojej głowie kłębiły się pytania bez odpowiedzi. Przypomniałem sobie rozmowy sprzed lat – matka śmiejąca się w kuchni, ojciec opowiadający historie o swoim dzieciństwie. Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia postanowiłem porozmawiać z sąsiadką, panią Heleną. Była przyjaciółką mamy i zawsze wiedziała więcej niż mówiła.

– Twoja mama była silna – powiedziała Helena, patrząc mi prosto w oczy. – Ale miała swoje tajemnice. Twój ojciec nigdy jej tego nie wybaczył.

– Czego? – zapytałem szeptem.

– Tego, że chciała wyjechać do miasta. Że marzyła o innym życiu.

Wróciłem do domu z głową pełną myśli. Ojciec siedział na ganku, patrząc na ciemniejące niebo.

– Chciałeś wiedzieć prawdę? – zapytał nagle, jakby czytał mi w myślach.

Skinąłem głową.

– Twoja matka chciała odejść. Zostawić nas tutaj i zacząć wszystko od nowa w Warszawie. Nie pozwoliłem jej na to. Myślałem, że robię dobrze… Ale może się myliłem.

Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu ojciec powiedział:

– Każdy z nas nosi w sobie burzę. Czasem trzeba pozwolić jej przejść.

Tego wieczoru pierwszy raz od miesięcy poczułem ulgę. Nie dlatego, że wszystko się wyjaśniło – bo przecież nie wyjaśniło się nic. Ale dlatego, że zaczęliśmy mówić prawdę.

Burza przyszła nad ranem. Deszcz bębnił o dach tak głośno, że nie słyszałem własnych myśli. Patrzyłem przez okno na zalane podwórko i zastanawiałem się, czy po każdej burzy rzeczywiście przychodzi spokój.

Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było? Może tylko wtedy można naprawdę zacząć żyć? Co wy o tym myślicie?