Cień Rozrachunku: Między Zosią a Haliną Kazimierzówną

— Zosiu, czy naprawdę musisz tak głośno mieszać tę herbatę? — głos Haliny Kazimierzówny przeszył ciszę kuchni jak lodowaty wiatr znad morza. Zamarłam z łyżeczką w dłoni, czując na sobie jej spojrzenie — chłodne, oceniające, jakby każdy mój ruch był kolejnym dowodem na to, że nie pasuję do tego domu.

Od pierwszego dnia, kiedy przekroczyłam próg tej willi na obrzeżach Sopotu, wiedziałam, że nie będzie łatwo. Wszystko tu pachniało pieniędzmi — od ciężkich zasłon w salonie po srebrne sztućce, które Halina polerowała codziennie z nabożną czcią. Mój mąż, Marek, był jej jedynym synem, oczkiem w głowie, dumą rodu Kazimierzów. Ja byłam tylko Zosią z Gdańska, córką nauczycielki i mechanika samochodowego.

— Przepraszam — szepnęłam, odkładając łyżeczkę. Halina westchnęła teatralnie i wróciła do układania porcelanowych filiżanek na stole. Jej ruchy były precyzyjne, niemal wojskowe. Czułam się jak dziecko, które nie potrafi sprostać oczekiwaniom dorosłych.

Marek wszedł do kuchni z uśmiechem, który natychmiast zgasł na widok napięcia unoszącego się w powietrzu.

— Co się dzieje? — zapytał, patrząc na mnie pytająco.

— Nic — odpowiedziała Halina z przesadną uprzejmością. — Po prostu rozmawiamy z Zosią o… codziennych sprawach.

Wiedziałam, że nie powinnam się odzywać. Każda próba rozmowy kończyła się tak samo: Halina dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko gościem. Nawet po dwóch latach małżeństwa.

Wieczorem siedziałam w naszym pokoju na poddaszu, patrząc przez okno na ogród tonący w półmroku. Słyszałam śmiech Haliny i Marka dochodzący z salonu. Rozmawiali o czymś żywo, jakby łączyła ich tajemnica, do której nie miałam dostępu. Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnej niedzieli podczas obiadu temat zszedł na moją pracę.

— Zosiu, czy ty naprawdę musisz pracować w tej szkole? — zapytała Halina, odkładając widelec. — Marek zarabia wystarczająco dużo. Może powinnaś pomyśleć o dziecku?

Zakrztusiłam się winem. Marek spojrzał na mnie przepraszająco.

— Mamo, rozmawialiśmy już o tym — powiedział cicho.

— Ale ja tylko chcę dla was jak najlepiej! — oburzyła się Halina. — W naszym domu zawsze były dzieci. Bez nich dom jest pusty.

Poczułam gulę w gardle. Od miesięcy staraliśmy się o dziecko i nic. Każda miesiączka była dla mnie jak wyrok. Ale Halina nie wiedziała — albo nie chciała wiedzieć.

Po obiedzie zamknęłam się w łazience i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie. Czy naprawdę jestem taką porażką? Czy nigdy nie będę wystarczająco dobra?

Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Wychodziłam wcześniej do pracy, wracałam późno. Marek próbował ze mną rozmawiać, ale nie potrafił stanąć po mojej stronie.

— Zosiu, mama jest trudna, ale ona cię lubi… na swój sposób — tłumaczył wieczorami.

— To nie jest lubienie! — wybuchałam. — Ona mnie nienawidzi! Czuję to każdym nerwem!

Marek milczał. Wiedziałam, że jest rozdarty między mną a matką. Ale ja coraz bardziej czułam się jak cień we własnym życiu.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju usłyszałam rozmowę Haliny przez telefon:

— Ona nigdy nie będzie jedną z nas… Marek zasługuje na kogoś lepszego… Tak, wiem, ale co mogę zrobić? To jego wybór…

Stałam bez ruchu, czując jak serce wali mi w piersi. Wyszłam z domu i długo chodziłam po sopockiej plaży, próbując zebrać myśli. Czy naprawdę jestem taka bezwartościowa? Czy powinnam odejść?

Wieczorem powiedziałam Markowi o wszystkim.

— Musimy się wyprowadzić — powiedziałam stanowczo. — Inaczej zwariuję.

Marek patrzył na mnie długo, jakby pierwszy raz widział mnie naprawdę.

— Dobrze — powiedział w końcu. — Wynajmiemy coś własnego.

Przeprowadzka była jak wyzwolenie. W małym mieszkaniu na Zaspie poczułam pierwszy raz od dawna spokój. Ale relacje z Haliną jeszcze długo ciążyły nad nami jak cień rozrachunku.

Dziś patrzę na tamte wydarzenia z dystansem. Wiem już, że czasem rodzina potrafi być największym przeciwnikiem człowieka. Czy można wybaczyć komuś, kto nigdy nie chciał cię zaakceptować? Czy warto walczyć o miłość za wszelką cenę? Może czasem trzeba po prostu odejść i zacząć żyć własnym życiem?