Braterska przysługa czy rodzinny obowiązek? Historia o tym, jak pomoc może podzielić rodzinę

— Michał, musisz mi pomóc. Bez ciebie nie dam rady — głos Pawła brzmiał jak rozkaz, nie prośba. Stałem w kuchni, z telefonem przy uchu, patrząc przez okno na szare, kwietniowe niebo. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: ile razy sam prosiłem go o wsparcie? Ile razy słyszałem: „Nie mam czasu”, „Może innym razem”? Teraz to ja miałem być tym, który rzuci wszystko i przyjedzie na drugi koniec miasta, żeby zedrzeć tapety w jego nowym mieszkaniu.

— Paweł, wiesz, że mam teraz dużo na głowie. Praca, dzieciaki… — zacząłem ostrożnie.

— Ty zawsze masz wymówki! — przerwał mi zirytowany. — Ale jak ci trzeba było pomóc z przeprowadzką, to kto ci załatwił kartony? — rzucił triumfalnie.

Poczułem, jak narasta we mnie złość. Kartony. To wszystko, co zrobił. Kiedy sam remontowałem mieszkanie po rozwodzie, nie pojawił się ani razu. „Nie mogę, mam delegację”, „Za daleko”, „Nie dam rady”. A teraz oczekuje ode mnie całych weekendów spędzonych na szlifowaniu ścian i malowaniu sufitów.

Odłożyłem telefon i przez chwilę stałem bez ruchu. Moja żona, Kasia, spojrzała na mnie znad laptopa.

— Znowu Paweł? — zapytała cicho.

— Tak. Chce, żebym mu pomógł przy remoncie. Jakbym nie miał własnego życia.

Kasia westchnęła. — Michał, wiem, że to twój brat, ale… ile razy on był dla ciebie wtedy, kiedy naprawdę go potrzebowałeś?

Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że ma rację. Ale przecież rodzina to rodzina. Tak mnie wychowano — „brat to brat”, „rodzina najważniejsza”. Tylko czy naprawdę zawsze muszę być tym, który daje więcej?

W sobotę rano pojechałem do Pawła. W mieszkaniu panował chaos: wiadra z farbą, porozrzucane narzędzia, kurz unoszący się w powietrzu. Paweł krzątał się nerwowo.

— No nareszcie! — rzucił z wyrzutem. — Myślałem, że już nie przyjedziesz.

Zacisnąłem zęby i zabrałem się do pracy. Przez kilka godzin pracowaliśmy w milczeniu. W końcu nie wytrzymałem.

— Paweł, pamiętasz mój remont? — zapytałem cicho.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— No… tak. Ale wtedy miałem naprawdę dużo na głowie.

— Ja też mam dużo na głowie — odpowiedziałem ostro. — Ale jakoś się pojawiłem.

Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Potem wzruszył ramionami.

— Ty zawsze byłeś tym odpowiedzialnym. Ja… no wiesz, ja nie ogarniam takich rzeczy.

Poczułem się tak, jakby cała odpowiedzialność za naszą relację spoczywała tylko na mnie. Jakby bycie starszym bratem oznaczało bycie wiecznie dostępnym ratownikiem.

Wieczorem wróciłem do domu wykończony fizycznie i psychicznie. Kasia podała mi herbatę i usiadła obok.

— I co teraz? — zapytała cicho.

— Nie wiem — odpowiedziałem szczerze. — Czuję się wykorzystany. Ale jeśli mu odmówię… będę miał wyrzuty sumienia.

Przez kolejne dni Paweł dzwonił codziennie: „Przyjedziesz jutro?”, „Zostało jeszcze tylko trochę do zrobienia”. Czułem coraz większy opór. W pracy szef dorzucił mi nowy projekt, dzieci miały sprawdziany i potrzebowały mojej pomocy. A ja miałem być jeszcze wsparciem dla dorosłego faceta, który nigdy nie potrafił oddać przysługi?

W końcu zadzwoniłem do Pawła.

— Słuchaj, nie dam rady przyjechać w ten weekend — powiedziałem stanowczo.

— No jasne! — wybuchł. — Zawsze możesz liczyć tylko na siebie! Po co mi taki brat?

Zrobiło mi się przykro. Ale po raz pierwszy poczułem też ulgę. Postawiłem granicę.

Wieczorem długo rozmawiałem z Kasią.

— Może czas powiedzieć Pawłowi wprost, co czuję? Że nie chcę być tylko od załatwiania jego spraw?

Kasia przytuliła mnie mocno.

— Masz prawo do swoich uczuć. I do tego, żeby oczekiwać wzajemności.

Następnego dnia pojechałem do Pawła bez zapowiedzi. Siedział na podłodze wśród narzędzi, wyglądał na zmęczonego i rozdrażnionego.

— Musimy pogadać — zacząłem spokojnie.

Spojrzał na mnie nieufnie.

— O czym?

Usiadłem naprzeciwko niego.

— O nas. O tym, że zawsze oczekujesz ode mnie pomocy, a sam nigdy nie byłeś dla mnie wtedy, kiedy cię potrzebowałem. Czuję się przez to gorszy… mniej ważny.

Paweł spuścił wzrok.

— Nie wiedziałem… Myślałem, że ty wszystko ogarniasz sam…

— Nie ogarniam. I czasem też potrzebuję wsparcia.

Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu Paweł powiedział cicho:

— Przepraszam.

Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Ale pierwszy raz od dawna poczułem się wysłuchany.

Czasami zastanawiam się: gdzie kończy się braterska przysługa, a zaczyna wykorzystywanie? Czy naprawdę musimy zawsze dawać więcej niż dostajemy tylko dlatego, że łączy nas krew? Jak wy radzicie sobie z takimi sytuacjami?