Między Dwiema Kuchniami: Mój Mąż, Jego Matka i Ja – Czy Jestem Wystarczająca?
— Znowu nie to, co u mamy — usłyszałam, zanim jeszcze postawiłam talerz na stole. Głos Pawła był chłodny, a spojrzenie wbite w ziemniaki z koperkiem, które godzinę wcześniej starannie obierałam i gotowałam. — U mamy ziemniaki są bardziej sypkie. I sos nie taki gęsty.
Zacisnęłam dłonie na ściereczce. W kuchni pachniało koperkiem i pieczonym kurczakiem, ale w powietrzu wisiała gorycz. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i wybiec z mieszkania, ale zamiast tego usiadłam naprzeciwko niego, próbując nie pokazać, jak bardzo mnie to boli.
— Może następnym razem poproszę twoją mamę o przepis — powiedziałam cicho, choć wiedziałam, że to nie chodzi o przepis. Chodziło o coś znacznie głębszego.
Paweł wzruszył ramionami i sięgnął po telefon. Znowu. Ostatnio coraz częściej miałam wrażenie, że jestem przezroczysta. Gotowałam, sprzątałam, dbałam o dom, a on… On był jakby obok. Zawsze porównywał mnie do swojej matki. Zawsze jej kuchnia była lepsza, jej dom cieplejszy, jej rady mądrzejsze.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy pojechaliśmy do teściów na obiad. Pani Halina przywitała nas uśmiechem i zapachem rosołu. Paweł jadł wtedy z takim apetytem, jakby od tygodni nic nie miał w ustach. Patrzyłam na niego i czułam ukłucie zazdrości — nie o jedzenie, ale o to, jak bardzo potrafił być szczęśliwy przy stole swojej mamy.
W domu wszystko wyglądało inaczej. Nawet jeśli starałam się odtworzyć jej przepisy, zawsze coś było nie tak. — U mamy schabowy jest cieńszy. U mamy ogórkowa jest bardziej kwaśna. U mamy… — powtarzał jak mantrę.
Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jestem mu potrzebna. Czy jestem tylko dodatkiem do jego życia? Kimś, kto ma spełniać oczekiwania, których nigdy nie wypowiada wprost?
Pewnego wieczoru, gdy wrócił późno z pracy i nawet nie spojrzał na przygotowaną kolację, zebrałam się na odwagę.
— Paweł, czy ty mnie w ogóle widzisz? — zapytałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— O co ci chodzi?
— O to, że cokolwiek zrobię, zawsze jest źle. Zawsze porównujesz mnie do swojej mamy. Czy ja kiedykolwiek będę dla ciebie wystarczająca?
Westchnął ciężko.
— Nie przesadzaj. Po prostu lubię jedzenie mojej mamy. Ty gotujesz inaczej.
— Ale czy to znaczy gorzej? — dopytywałam.
Wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Zostałam sama przy stole, patrząc na nietkniętą kolację.
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam wcześniej albo później, byleby nie słyszeć kolejnych uwag. Paweł tego nie zauważał albo udawał, że nie widzi. Coraz częściej wychodził do swojej mamy „na obiad”, a ja zostawałam sama w pustym mieszkaniu.
Któregoś dnia zadzwoniła pani Halina.
— Kasiu, może wpadniecie w niedzielę na obiad? Zrobię Pawłowi jego ulubione pierogi.
— Dziękuję, ale chyba tym razem zostanę w domu — odpowiedziałam z trudem.
— Coś się stało?
Chciałam powiedzieć jej wszystko: jak bardzo boli mnie to ciągłe porównywanie, jak czuję się niewidzialna i niedoceniona. Ale nie potrafiłam. Zamiast tego wymamrotałam wymówkę o bólu głowy.
Wieczorem Paweł wrócił zadowolony.
— Mama pytała, czemu nie przyszłaś. Robiła twoje ulubione pierogi z kapustą i grzybami.
— Może następnym razem — odpowiedziałam chłodno.
Zaczął się denerwować.
— O co ci chodzi? Ostatnio jesteś jakaś dziwna. Unikasz mojej mamy, unikasz mnie…
— Bo mam dość bycia wiecznie porównywaną! — wybuchłam. — Mam dość słuchania, że wszystko robię źle! Że nigdy nie będę taka jak ona!
W jego oczach pojawiło się zdziwienie pomieszane z irytacją.
— Przesadzasz…
Nie wytrzymałam. Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i płakałam długo, aż zabrakło mi łez.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
— Kasiu, co się dzieje? Słyszałam od Pawła, że jesteś smutna.
Opowiedziałam jej wszystko. O tym, jak bardzo staram się być dobrą żoną, jak bardzo chcę być doceniona i kochana. Mama słuchała uważnie.
— Kochanie, musisz walczyć o siebie. Nie możesz pozwolić, żeby ktoś ciągle podcinał ci skrzydła — powiedziała cicho.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Postanowiłam zawalczyć o siebie.
Kiedy Paweł wrócił z pracy, czekałam na niego w kuchni.
— Musimy porozmawiać — zaczęłam stanowczo. — Albo zaczniesz mnie szanować i doceniać to, co robię dla nas obojga, albo…
Nie dokończyłam zdania. Spojrzał na mnie zaskoczony moją determinacją.
— Kasiu…
— Nie chcę być twoją mamą. Chcę być sobą. Jeśli ci to nie odpowiada…
Przez chwilę milczał.
— Przepraszam — powiedział w końcu cicho. — Nie zdawałem sobie sprawy…
Nie wiem jeszcze, czy to coś zmieniło. Ale wiem jedno: zasługuję na szacunek i miłość taką, jaka jestem. Nie muszę być kopią nikogo innego.
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: ile jeszcze jestem w stanie poświęcić dla kogoś, kto nie widzi mojej wartości? Czy naprawdę musimy zawsze walczyć o bycie wystarczającymi dla innych – zamiast najpierw być wystarczającymi dla siebie?