Mąż nie chce się wyprowadzić od teściowej – jak poradziłam sobie z rozczarowaniem i samotnością
— Znowu zostawiłaś kubek na stole, Marto. Ile razy mam ci powtarzać, że tu się sprząta od razu po sobie? — głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i poczułam, jak w gardle rośnie mi gula.
— Już sprzątam, pani Zofio — odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć jej w oczy.
Odwróciłam się, by ukryć łzy. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z nosem w telefonie. Ani drgnął. Ani słowa w mojej obronie. Jak zwykle.
Nie tak wyobrażałam sobie dorosłe życie. Kiedy wychodziłam za Tomka pięć lat temu, byłam pewna, że razem stworzymy własny dom. Że będziemy się wspierać, dzielić radości i smutki. Ale życie napisało inny scenariusz. Po ślubie okazało się, że nie stać nas na własne mieszkanie. Tomek zaproponował, żebyśmy na chwilę zamieszkali u jego mamy. „Tylko na rok, najwyżej dwa”, obiecywał. Minęło pięć lat.
Teściowa od początku dawała mi do zrozumienia, że to jej dom i jej zasady. Każda rozmowa kończyła się pouczaniem albo krytyką. „Marta, nie tak się gotuje rosół”, „Marta, dzieci powinno się mieć wcześniej”, „Marta, powinnaś znaleźć lepszą pracę”. Czułam się jak intruz. A Tomek? Zawsze stawał po stronie mamy. „Daj spokój, ona już taka jest”, powtarzał. „Nie przejmuj się”.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.
— Tomek, musimy porozmawiać — powiedziałam, gdy leżeliśmy w łóżku. — Nie mogę tak dłużej żyć. Czuję się tu obco. Twoja mama traktuje mnie jak służącą.
Westchnął ciężko.
— Przesadzasz, Marta. Mama po prostu chce dobrze. Poza tym nie mamy gdzie iść.
— Ale przecież możemy wynająć coś małego! Nawet kawalerkę! — próbowałam.
— Nie stać nas — uciął krótko.
Zamilkłam. W ciemności czułam jego dystans jak mur nie do przebicia.
Z czasem zaczęłam zamykać się w sobie. Praca w biurze była moją jedyną ucieczką. Tam mogłam być sobą, śmiać się z koleżankami, czuć się potrzebna i doceniana. Ale po powrocie do domu znów stawałam się niewidzialna.
Najgorsze były weekendy. Teściowa organizowała rodzinne obiady, na które zapraszała swoją córkę Anię z mężem i dziećmi. Wszyscy siedzieli przy stole, rozmawiali o dawnych czasach, a ja czułam się jak mebel. Kiedy próbowałam wtrącić coś do rozmowy, teściowa patrzyła na mnie z pobłażaniem.
— Marta, może podasz jeszcze kompot? — rzucała niby mimochodem.
Tomek nigdy nie zauważał mojej frustracji. Kiedyś próbowałam mu o tym powiedzieć:
— Czuję się tu niepotrzebna — wyszeptałam.
— Przestań dramatyzować — odpowiedział zirytowany. — Masz dach nad głową i jedzenie na stole.
Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu pod pretekstem zakupów czy spotkań ze znajomymi. Szukałam wsparcia u przyjaciółki Kasi.
— Marta, musisz coś zmienić — mówiła mi raz po raz. — Albo postaw Tomka pod ścianą, albo sama zdecyduj o swoim życiu.
Ale ja wciąż miałam nadzieję, że Tomek się zmieni. Że pewnego dnia powie: „Pakujemy się i idziemy na swoje”.
Pewnej nocy usłyszałam rozmowę Tomka z matką przez drzwi kuchni.
— Tomek, ona cię wykorzystuje — szeptała Zofia. — Widzisz, jaka jest leniwa? Cały dzień poza domem!
— Mamo, daj spokój…
— Nie pozwól jej rządzić! To twój dom!
Serce mi pękło. Poczułam się zdradzona przez oboje.
Następnego dnia rano spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam bez słowa. Pojechałam do Kasi.
— Nie mogę już tam wrócić — powiedziałam przez łzy.
Kasia przytuliła mnie mocno.
— Jesteś silniejsza niż myślisz — szepnęła.
Przez kilka dni nie odbierałam telefonów od Tomka. W końcu przyszedł do Kasi.
— Marta, wróć do domu — prosił cicho. — Mama obiecała, że się poprawi.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
— A ty? Ty też się poprawisz? Czy zawsze będziesz po stronie mamy?
Zamilkł. Widziałam w jego oczach strach i bezradność.
— Nie wiem… — wyszeptał.
To był moment przełomowy. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej czekać na cud. Muszę zadbać o siebie.
Znalazłam małą kawalerkę do wynajęcia. Zaczęłam nowe życie – sama, ale wolna od codziennego upokorzenia i walki o każdy skrawek szacunku.
Czasem jeszcze myślę o Tomku. Czy żałuje? Czy kiedyś zrozumie, co stracił?
Patrzę dziś w lustro i pytam siebie: czy warto było tyle lat czekać na czyjąś odwagę? A może lepiej od razu zawalczyć o siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?