„Mamo, jeszcze nie starłaś kurzu!” – Opowieść o tym, jak zapomniałam o sobie, żyjąc dla innych

– Mamo, jeszcze nie starłaś kurzu w salonie? – głos Magdy przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy oknie, patrząc na szare niebo nad blokami na warszawskim Ursynowie. W dłoniach ściskałam ścierkę, ale nie mogłam się ruszyć.

– Zaraz to zrobię – odpowiedziałam cicho, nie odwracając się.

Magda westchnęła teatralnie i wyszła z pokoju. Usłyszałam stukot jej obcasów na panelach i cichy trzask drzwi do sypialni. Przez chwilę miałam ochotę rzucić ścierką o podłogę i wybiec z mieszkania, ale nogi miałam jak z waty.

Od roku mieszkam z synem i jego żoną. Po śmierci męża nie mogłam zostać sama w naszym domu w Radomiu – za dużo wspomnień, za dużo ciszy. Michał zaproponował, żebym przeprowadziła się do nich. „Będzie ci raźniej, mamo” – mówił wtedy. Nie wiedziałam, że „raźniej” oznacza stanie przy garach i sprzątanie po dwójce trzydziestolatków, którzy wiecznie nie mają czasu.

Na początku myślałam, że to tylko przejściowe. Magda była miła, nawet przynosiła mi kawę do łóżka w weekendy. Ale szybko zaczęły się drobne uwagi: „Mamo, a mogłabyś zrobić pranie?”, „Mamo, a czy możesz odebrać paczkę od kuriera?”. Potem już tylko rozkazy: „Mamo, ugotuj rosół”, „Mamo, posprzątaj łazienkę”.

Dziś rano usłyszałam przez przypadek rozmowę Magdy z koleżanką przez telefon:

– Wiesz, ona tu tylko siedzi i patrzy przez okno. Jakby nie mogła się czymś zająć! Przynajmniej sprząta i gotuje, bo ja po pracy nie mam siły.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież całe życie pracowałam – najpierw w szkole jako nauczycielka polskiego, potem wychowywałam Michała sama przez kilka lat, kiedy mój mąż wyjechał do pracy za granicę. Nigdy nie byłam leniwa.

Wieczorem Michał wrócił z pracy. Siedziałam w kuchni i obierałam ziemniaki na kolację.

– Cześć, mamo! – pocałował mnie w policzek. – Co na obiad?

– Zupa pomidorowa i kotlety mielone – odpowiedziałam automatycznie.

– Super! – ucieszył się jak dziecko.

Magda weszła do kuchni i spojrzała na blat.

– Mamo, następnym razem proszę cię, żebyś nie zostawiała skorupek od jajek na stole. To nieładnie wygląda.

Zacisnęłam dłonie na nożu. Poczułam łzy pod powiekami.

– Przepraszam – wyszeptałam.

Po kolacji poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Cicho, żeby nikt nie usłyszał. Przypomniały mi się czasy, kiedy byłam młoda i pełna energii. Kiedy miałam marzenia – chciałam podróżować po Polsce, zobaczyć Tatry zimą, nauczyć się tańczyć tango. Wszystko odkładałam na później: najpierw dziecko, potem praca, potem choroba męża…

Teraz jestem tu – w cudzym mieszkaniu, w cudzym życiu. Nawet mój pokój jest jak schowek na miotły: jedno łóżko, szafa z ubraniami i stary fotel po babci Magdy.

Następnego dnia rano Magda znów miała pretensje:

– Mamo, dlaczego nie wyprasowałaś koszuli Michała? On dziś ma ważne spotkanie!

– Nie wiedziałam… – zaczęłam tłumaczyć.

– Zawsze muszę ci wszystko mówić! – rzuciła z irytacją.

Michał spojrzał na nas zdezorientowany.

– Daj spokój, Magda…

– Nie! Bo ja mam już tego dość! – krzyknęła Magda. – Twoja mama siedzi tu cały dzień i nawet nie potrafi zadbać o porządek!

Wtedy coś we mnie pękło.

– Magdo… Ja nie jestem waszą służącą! – powiedziałam drżącym głosem. – Mam swoje uczucia! Całe życie poświęciłam rodzinie… A teraz czuję się jak ciężar!

Zapadła cisza. Michał patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Magda zacisnęła usta.

– Przepraszam… – powiedział cicho mój syn.

Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w swoim pokoju. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę – jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki plecak.

Wieczorem Michał przyszedł do mnie.

– Mamo… Nie wiedziałem, że tak się czujesz. Przepraszam cię za wszystko. Może powinniśmy porozmawiać wszyscy razem?

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich troskę – tę samą, którą widziałam kiedy był małym chłopcem.

– Chciałabym… tylko żebyście mnie traktowali jak człowieka, a nie jak pomoc domową – powiedziałam cicho.

Magda długo milczała tego wieczoru. W końcu przyszła do mojego pokoju.

– Przepraszam… Chyba za bardzo się na tobie wyżywałam ostatnio. Mam dużo stresu w pracy… Ale to nie jest powód, żeby tak cię traktować.

Poczułam łzy wdzięczności napływające do oczu.

Od tamtej pory powoli zaczęliśmy rozmawiać o tym, co każdy z nas czuje i czego potrzebuje. Nie było łatwo – czasem znów pojawiały się spięcia, ale już nie czułam się niewidzialna.

Często myślę o tym wszystkim wieczorami: czy naprawdę musimy zapominać o sobie dla innych? Czy rodzina to tylko obowiązki i poświęcenie? A może każdy z nas zasługuje na szacunek i odrobinę szczęścia?

Może wy też macie podobne doświadczenia? Czy warto czasem powiedzieć głośno to, co boli – nawet jeśli boimy się konsekwencji?