Zostawił mnie, gdy najbardziej go potrzebowałam – historia, która złamała mi serce i nauczyła, jak przetrwać

— To wszystko przez ciebie, Aniu. — Jego głos był zimny jak lód, a spojrzenie nieznajomego człowieka. Stał w progu, jeszcze w kurtce, śnieg topniał na jego ramionach. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz się obudzi i powie: „Przepraszam, jestem zmęczony”. Ale on tylko patrzył na mnie z wyrzutem.

— Co przez mnie? — zapytałam cicho, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Ręce mi drżały.

— Wszystko. Nasze życie, moje zmęczenie, twoje wieczne pretensje. Nie mogę już tak żyć. — Jego słowa cięły jak nóż.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Może nic. Może tylko patrzyłam na niego z niedowierzaniem, jakby zaraz miał się rozpłynąć. Ale on nie zniknął. Zamiast tego spakował walizkę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostawił mnie samą z dwójką dzieci i tysiącem pytań bez odpowiedzi.

Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak cień. Syn, Michałek, miał wtedy siedem lat i nie rozumiał, dlaczego tata już nie wraca. Córka, Zosia, była jeszcze za mała, by pytać. Ja próbowałam być silna — dla nich. Ale nocami płakałam w poduszkę, żeby nie słyszeli.

Mama przyjechała po tygodniu. Przywiozła rosół i swoje dobre rady.

— Aniu, musisz się pozbierać. Dzieci cię potrzebują.

— A ja? Kto mnie potrzebuje? — wybuchłam nagle. — Przecież ja też jestem człowiekiem!

Mama spojrzała na mnie z troską i smutkiem. — Wiem, kochanie. Ale musisz być silna.

Nie chciałam być silna. Chciałam wrócić do tamtego wieczoru i zmienić wszystko. Może powinnam była mniej narzekać? Może powinnam była częściej się uśmiechać? Może to naprawdę moja wina?

Każdego dnia analizowałam nasze rozmowy, kłótnie, wspólne chwile. Przypominałam sobie, jak kiedyś śmialiśmy się razem przy kawie na balkonie, jak planowaliśmy wakacje nad morzem, jak trzymał mnie za rękę podczas porodu Zosi. Gdzie to wszystko się podziało?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego siostra, Kasia.

— Aniu, musisz wiedzieć… On jest z kimś innym. Już od dawna.

Zatkało mnie. Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody.

— Dlaczego mi to mówisz?

— Bo nie zasługujesz na to kłamstwo. On… on nie wróci.

Zamknęłam oczy i pozwoliłam łzom płynąć. To nie była już tylko moja wina. To była zdrada.

Zaczęły się plotki na osiedlu. Sąsiadki szeptały za moimi plecami:

— Widzisz ją? Mąż ją zostawił…

— Pewnie coś przeskrobała…

Chciałam krzyczeć: „To nie tak! Nie wiecie nic o moim życiu!” Ale milczałam. Wstydziłam się.

Dzieci coraz częściej pytały o tatę.

— Mamo, kiedy tata wróci?

— Nie wiem, Michałku… — odpowiadałam cicho.

W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Szefowa patrzyła na mnie z litością:

— Jeśli potrzebujesz wolnego…

— Dam radę — odpowiadałam automatycznie.

Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Czułam się niewidzialna. Jakby moje życie zatrzymało się tamtej zimowej nocy.

Któregoś dnia spotkałam go przypadkiem w sklepie spożywczym. Był z nią — młodszą ode mnie o dziesięć lat blondynką o sztucznym uśmiechu. Uciekł wzrokiem, udając, że mnie nie widzi.

Wróciłam do domu i rozbiłam talerz o podłogę. Dzieci przestraszyły się mojego krzyku.

— Przepraszam… — szlochałam potem długo w ramionach Michałka.

Zrozumiałam wtedy, że muszę coś zmienić. Dla siebie i dla nich.

Zaczęłam chodzić na terapię. Na pierwszym spotkaniu terapeutka zapytała:

— Kim pani jest?

Chciałam odpowiedzieć: „Jestem żoną porzuconą przez męża”. Ale zamiast tego powiedziałam:

— Jestem Ania. Mam dwoje dzieci i próbuję przetrwać.

Terapia bolała bardziej niż rozstanie. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: przez lata zapominałam o sobie. Byłam tylko żoną i matką. Nie pamiętałam już nawet, co lubię robić sama dla siebie.

Zaczęłam wychodzić na spacery po parku z dziećmi. Zapisałam się na kurs fotografii — zawsze o tym marzyłam, ale nigdy nie miałam odwagi spróbować.

Powoli zaczęłam odzyskiwać siebie. Przestałam czekać na jego telefon czy wiadomość. Przestałam sprawdzać jego profil na Facebooku.

Pewnego dnia Michałek przyniósł mi laurkę:

— Mamo, jesteś najlepsza na świecie!

Uśmiechnęłam się przez łzy. Może nie jestem idealna, ale jestem wystarczająca dla nich.

Minął rok od tamtej zimowej nocy. Nadal boli, gdy widzę go z nową partnerką na ulicy albo słyszę jego głos przez telefon, gdy dzwoni do dzieci raz w miesiącu.

Ale już nie czuję się winna. Wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć komuś taką zdradę? Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? A może najważniejsze to nauczyć się ufać samej sobie?