Wyrzuciłam ciotkę mojego męża z domu – jej brak wychowania przekroczył wszelkie granice. Czy miałam prawo?

— Martyna, czy ty naprawdę nie potrafisz ugotować porządnego rosołu? — głos ciotki Haliny rozbrzmiał w kuchni jak dzwon. Stała w progu, z rękami założonymi na piersi, patrząc na mnie z góry. W garnku bulgotał rosół, który przygotowywałam od rana, a ja czułam, jak krew napływa mi do twarzy.

— Każdy gotuje inaczej, ciociu — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku aż się gotowałam. — Moja mama zawsze dodawała więcej warzyw.

— Twoja mama… — mruknęła Halina z pogardą. — W tej rodzinie zawsze było za dużo warzyw i za mało mięsa. Nic dziwnego, że twój mąż taki chudy.

To był dopiero początek. Ciotka Halina przyjechała do nas z Gdańska po piętnastu latach życia w Niemczech. Mąż, Paweł, był podekscytowany jej wizytą — pamiętał ją jako serdeczną kobietę z dzieciństwa. Ja znałam ją tylko z opowieści i kilku zdjęć. Nie spodziewałam się jednak, że jej obecność zamieni nasz dom w pole minowe.

Już pierwszego dnia zaczęły się drobne uszczypliwości. Halina komentowała wszystko: od sposobu, w jaki ścielę łóżko, po to, jak wychowuję naszą córkę Zosię. — Dziecko powinno chodzić spać wcześniej! — krzyczała przez pół mieszkania. — W moich czasach dzieci nie miały tyle swobody!

Paweł próbował łagodzić sytuację. — Mamo, daj spokój Martynie — mówił cicho, ale Halina tylko machała ręką.

— Ty zawsze byłeś za miękki! — rzucała w jego stronę. — To przez ciebie wszystko się rozłazi!

Z każdym dniem atmosfera gęstniała. Zosia zaczęła się jąkać ze stresu, a ja coraz częściej płakałam po nocach w łazience. Najgorsze było to, że Halina nie ograniczała się do krytyki — zaczęła grzebać w naszych rzeczach. Pewnego dnia przyłapałam ją na przeglądaniu moich dokumentów w szufladzie.

— Co ty robisz?! — wykrzyknęłam.

— Chciałam tylko zobaczyć, ile zarabiasz — odpowiedziała bez cienia wstydu. — Paweł mówił, że pracujesz w banku. Ciekawe, czy naprawdę jesteś taka ważna, jak się wydajesz.

Czułam się upokorzona i bezsilna. Próbowałam rozmawiać z Pawłem, ale on tylko wzdychał i mówił: — To tylko kilka dni, wytrzymajmy.

Ale kilka dni zamieniło się w dwa tygodnie. Halina nie miała zamiaru wyjeżdżać. Zaczęła zapraszać do nas swoich znajomych z dawnych lat, urządzała głośne kolacje i narzekała na wszystko: na pogodę, na sąsiadów, na nasze meble.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Haliny z Pawłem przez uchylone drzwi.

— Ty naprawdę pozwalasz tej kobiecie rządzić w twoim domu? — syczała Halina. — Kiedyś miałeś charakter! Teraz jesteś pantoflarzem!

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez lata walczyłam o szacunek w tej rodzinie, o swoje miejsce przy Pawle. Teraz ktoś obcy próbował to wszystko zniszczyć.

Następnego dnia rano Halina weszła do kuchni i zaczęła wyrzucać moje przyprawy do śmieci.

— To wszystko chemia! — krzyczała. — Zatruwasz rodzinę!

Nie wytrzymałam.

— Dość! — powiedziałam stanowczo. — To jest mój dom i moje zasady. Jeśli ci się nie podoba, możesz wyjechać!

Halina spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— Ty mnie wyrzucasz? Mnie?!

— Tak — odpowiedziałam drżącym głosem. — Nie pozwolę ci dłużej ranić mojej rodziny.

Paweł stał obok, blady jak ściana. Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze.

Halina spakowała się w milczeniu. Przed wyjściem rzuciła jeszcze:

— Jeszcze pożałujesz!

Drzwi trzasnęły z hukiem. W mieszkaniu zapadła cisza.

Paweł długo nie mógł mi tego wybaczyć. Przez kilka tygodni unikał rozmów, spał na kanapie i patrzył na mnie z wyrzutem.

— Mogłaś być bardziej cierpliwa — powtarzał.

Ale ja wiedziałam jedno: musiałam postawić granicę. Dla siebie i dla Zosi.

Dziś minęły już trzy miesiące od tamtego dnia. Zosia znów się śmieje, a ja powoli odzyskuję spokój. Paweł zaczął rozumieć moją decyzję, choć czasem widzę w jego oczach cień żalu.

Często zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy rodzina naprawdę daje nam prawo do wszystkiego? A może czasem trzeba powiedzieć „dość”, nawet jeśli to boli?