Wynajęliśmy dom bratu mojego męża – teraz cała rodzina mnie nienawidzi. Czy naprawdę byłam taka chciwa?

– Naprawdę nie możesz tego zrobić, Anka! – głos teściowej przebił się przez ścianę, jakby chciała roztrzaskać nią cały nasz dom. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą, a w gardle czułam gulę, której nie mogłam przełknąć. Słyszałam, jak mój mąż, Tomek, próbuje coś tłumaczyć, ale jego głos był cichy, niemal bezbronny.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Mieliśmy stary dom po dziadkach Tomka w podwarszawskiej wsi. Stał pusty od lat, a my płaciliśmy podatki i martwiliśmy się, że popadnie w ruinę. Kiedy Bartek, młodszy brat Tomka, stracił pracę i musiał wyprowadzić się z mieszkania w Warszawie, wydawało się oczywiste: pomożemy mu. Zaproponowaliśmy, żeby zamieszkał w domu za symboliczną opłatą – tylko tyle, żeby pokryć rachunki i drobne naprawy.

– To nie jest sprawiedliwe! – krzyczała teściowa przez telefon. – Rodzina powinna sobie pomagać za darmo!

Początkowo Bartek był wdzięczny. Przeprowadził się z żoną i dwójką dzieci. Przez pierwsze tygodnie wszystko układało się dobrze. Przyjeżdżaliśmy z Tomkiem na weekendy, pomagaliśmy w ogrodzie, naprawialiśmy dach. Ale potem zaczęły się opóźnienia z płatnościami. Najpierw jeden miesiąc, potem drugi. Bartek tłumaczył się trudną sytuacją, a ja – głupia – przypominałam mu o przelewie.

– Anka, przecież to rodzina! – syknął kiedyś Tomek po cichu, kiedy wracaliśmy samochodem do domu. – Nie możesz być taka sztywna.

Ale ja wiedziałam, że jeśli odpuścimy raz, to już nigdy nie zobaczymy tych pieniędzy. Nie chodziło mi o kasę – chodziło o zasady. O to, żeby każdy wiedział, na czym stoi. W końcu to ja zajmowałam się naszymi finansami, bo Tomek zawsze miał do tego dwie lewe ręce.

Wszystko pękło pewnego marcowego popołudnia. Bartek zadzwonił i powiedział, że nie zapłaci za trzy ostatnie miesiące. Że nie ma z czego. Że przecież jesteśmy rodziną i powinniśmy zrozumieć. A potem dodał coś, co do dziś dźwięczy mi w uszach:

– Może jakbyś była mniej chciwa, Anka, to byśmy nie mieli problemu.

Poczułam wtedy coś dziwnego – jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przecież to ja chciałam pomóc! To ja namówiłam Tomka na wynajem za grosze! Ale nagle to ja byłam winna wszystkiemu.

Od tego dnia zaczęło się piekło. Teściowa przestała odbierać moje telefony. Na rodzinnych spotkaniach nikt ze mną nie rozmawiał. Tomek próbował mediować, ale szybko się poddał – Bartek obraził się na niego na dobre.

W domu było coraz ciszej. Tomek zamykał się w sobie, coraz częściej wychodził na długie spacery albo zaszywał się w garażu. Ja płakałam po nocach, bo czułam się jak czarna owca. Z jednej strony wiedziałam, że postąpiłam słusznie – przecież nie można wiecznie dawać i nic nie dostawać w zamian. Z drugiej strony bolało mnie to odrzucenie.

Najgorsze przyszło w święta Wielkanocne. Pojechaliśmy do teściowej – pierwszy raz od miesięcy cała rodzina miała być razem przy stole. Wchodząc do salonu poczułam na sobie dziesiątki spojrzeń. Bartek siedział z żoną pod oknem i nawet nie skinął głową na powitanie.

– No proszę, przyszła ta od czynszu – rzuciła jego żona półgłosem.

Nikt nie zareagował. Nawet Tomek spuścił wzrok.

Przez całą kolację czułam się jak intruz we własnej rodzinie. Każde zdanie było podszyte pretensją. Kiedy próbowałam zagaić rozmowę o dzieciach Bartka, jego żona odwróciła się do mnie plecami.

Po powrocie do domu wybuchłam płaczem.

– Tomek, czy ja naprawdę zrobiłam coś złego? – spytałam przez łzy.

On tylko wzruszył ramionami.

– Nie wiem już sam… Może po prostu rodzina i pieniądze to mieszanka wybuchowa.

Od tamtej pory minęły dwa lata. Bartek dalej mieszka w naszym domu i dalej nie płaci czynszu. Tomek zerwał z nim kontakt. Teściowa przestała nas zapraszać na święta. Nasze dzieci pytają czasem, dlaczego nie widują kuzynów.

Czasem budzę się w nocy i myślę: czy naprawdę byłam taka chciwa? Czy może po prostu chciałam sprawiedliwości? Czy można być dobrą żoną i synową jednocześnie? Czy ktoś z Was też musiał wybierać między rodziną a własnymi zasadami?