„To ona jest gospodynią, ty jesteś tylko gościem” – historia, która złamała mi serce

– To ona jest gospodynią, ty jesteś tylko gościem – powiedział Mateusz zimnym głosem, nawet nie patrząc mi w oczy. Siedzieliśmy przy stole w kuchni jego rodziców, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wyciągnął mi krzesło spod nóg. Zupa jeszcze parowała w talerzach, a jego matka, pani Halina, z triumfem poprawiła sobie apaszkę na szyi.

Nie wiem, co mnie bardziej bolało – to zdanie czy fakt, że Mateusz nawet nie próbował mnie obronić. Przez chwilę miałam ochotę wstać i wyjść, zostawić za sobą ten dom pełen zapachu rosołu i chłodnych spojrzeń. Ale zostałam. Zawsze zostawałam, bo przecież kochałam Mateusza. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Poznaliśmy się na uczelni. On – pewny siebie student prawa z Warszawy, ja – dziewczyna z małego miasta pod Lublinem, która przyjechała tu z walizką pełną marzeń i tanich swetrów z lumpeksu. Był czarujący, zabawny, a jego uśmiech rozświetlał nawet najbardziej szare dni. Szybko zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Po roku wiedziałam już, że chcę z nim być na zawsze.

Wszystko zaczęło się psuć, gdy Mateusz zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. Nie mieliśmy pieniędzy na własne mieszkanie, więc padło na jego pokój w domu rodziców. „To tylko na chwilę, potem wynajmiemy coś swojego” – zapewniał mnie. Pani Halina przyjęła mnie chłodno, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Myślałam: „Przecież to normalne, każda teściowa musi się przyzwyczaić”.

Z czasem jednak sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Każdego ranka czułam się jak intruz. Pani Halina miała swoje zasady: śniadanie o siódmej, obiad o piętnastej, kolacja o dziewiętnastej. Jeśli spóźniłam się choćby pięć minut, patrzyła na mnie z dezaprobatą. Gdy próbowałam pomóc w kuchni, odbierała mi łyżkę z ręki: „Dziękuję, poradzę sobie sama”. Mateusz? Zawsze był po stronie matki.

Pewnego wieczoru usłyszałam przez przypadek rozmowę Mateusza z ojcem:
– Synu, ona tu nie pasuje. To nasz dom.
– Wiem, tato. Ale co mam zrobić? – odpowiedział Mateusz cicho.
– Musisz jej to powiedzieć.

Tamtej nocy długo płakałam w łazience. Czułam się jak cień we własnym życiu. Próbowałam rozmawiać z Mateuszem:
– Czuję się tu obco. Twoja mama mnie nie akceptuje.
– Przesadzasz – wzruszył ramionami. – Po prostu musisz się dostosować.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Wychodziłam wcześniej do pracy, wracałam późno. W weekendy jeździłam do rodziców do Lublina, gdzie mogłam choć przez chwilę poczuć się sobą. Mama patrzyła na mnie z troską:
– Córeczko, co się dzieje?
– Nic… po prostu jestem zmęczona.

Kiedy wracałam do Warszawy, czułam narastającą niechęć do tego domu. Pewnego dnia pani Halina weszła bez pukania do naszego pokoju:
– Proszę nie zostawiać swoich rzeczy w łazience. To nie hotel.
Zacisnęłam zęby i przeprosiłam. Mateusz nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.

W końcu zebrałam się na odwagę:
– Musimy wynająć coś swojego. Nie mogę tak dłużej żyć.
Mateusz spojrzał na mnie jak na dziecko:
– Przecież tu mamy wszystko za darmo. Po co wydawać pieniądze?
– Bo chcę mieć dom! – krzyknęłam rozpaczliwie.

Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do Lublina. Mama przytuliła mnie mocno:
– Dobrze zrobiłaś. Nie można być szczęśliwym tam, gdzie cię nie chcą.

Przez kilka tygodni Mateusz dzwonił i pisał. Przepraszał, obiecywał zmiany. Ale ja już wiedziałam: nie chcę być gościem w czyimś życiu. Chcę być gospodynią własnego świata.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet tkwi w takich relacjach? Ile z nas godzi się na bycie tylko gościem? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a własną godnością?