„Przyniosłam tylko jabłka, a siostra zatrzasnęła mi drzwi przed nosem” – historia rodzinnego rozczarowania i pytań bez odpowiedzi
– Naprawdę? Tylko jabłka? – głos mojej siostry, Weroniki, odbił się echem w przedpokoju jej mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam w progu z papierową torbą w ręku, czując jak rumieniec wstydu rozlewa mi się po policzkach. W środku torby leżały starannie wybrane, czerwone jabłka z bazaru pod Halą Mirowską. Chciałam, żeby były symbolem prostoty i troski – wiedziałam, że Weronika lubi zdrowe przekąski dla dzieci. Ale jej mina mówiła wszystko: zawód, rozczarowanie, może nawet pogarda.
– Wiesz, Anka, mogłaś chociaż kupić coś dla dzieci. Albo jakąś kawę… – dodała ciszej, ale wystarczająco głośno, bym poczuła się jak intruz.
Weszłam do środka, próbując nie zwracać uwagi na jej ton. W salonie rozległ się śmiech jej synów – Michała i Kuby – którzy grali na konsoli. Na stole stały już ciastka z cukierni i herbata w eleganckim dzbanku. Weronika zawsze była perfekcyjna: dom wysprzątany, dzieci uczesane, mąż – Tomek – w koszuli nawet w sobotę.
Usiadłam na kanapie, próbując się uśmiechnąć.
– Przepraszam, Weronika. Ostatnio mam ciężki czas w pracy… Nie chciałam przychodzić z pustymi rękami. Jabłka są świeże, sama wybierałam.
– Wiesz co? Ty zawsze masz ciężki czas. A ja? Myślisz, że mi jest łatwo? Troje dzieci, praca na pół etatu, dom na głowie…
Zamilkłam. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Wtedy do pokoju wszedł Tomek.
– O, Anka! Cześć! – uśmiechnął się szeroko. – Co tam przyniosłaś dobrego?
Weronika rzuciła mu spojrzenie pełne irytacji.
– Jabłka – odpowiedziała za mnie. – Tylko jabłka.
Poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Próbowałam zmienić temat, zapytać o szkołę chłopców, o ich plany na wakacje. Ale Weronika była chłodna. W końcu powiedziała:
– Wiesz co? Może następnym razem po prostu nie przychodź bez zapowiedzi. My tu mamy swoje sprawy.
Zamurowało mnie. Przecież zaprosiła mnie sama dwa dni wcześniej przez Messengera. Przewróciłam oczami, próbując ukryć łzy.
– Dobrze… To ja już pójdę.
Wstałam i skierowałam się do drzwi. Weronika nie zatrzymała mnie. Usłyszałam tylko jej szept do Tomka:
– Zawsze to samo z nią…
Na klatce schodowej łzy popłynęły mi po policzkach. Czułam się upokorzona i niepotrzebna. Przez całą drogę do domu myślałam o naszej rodzinie: o bracie Mateuszu, który od lat mieszka w Krakowie i rzadko dzwoni; o młodszych braciach – Dawidzie i Arturze – którzy studiują we Wrocławiu i żyją własnym życiem. Zawsze byłam tą „po środku”, niewidzialną Anką.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Byłaś dziś u Weroniki? – zapytała od razu.
– Byłam…
– I co? Wszystko w porządku?
Zawahałam się.
– Nie bardzo… Chyba się pokłóciłyśmy.
Mama westchnęła ciężko.
– Ona zawsze była wymagająca. Ale wiesz… Może powinnaś bardziej się postarać? To jej urodziny były niedawno…
Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę wszystko zawsze musi być „bardziej”? Czy nie wystarczy po prostu być razem?
Następnego dnia napisałam do Weroniki wiadomość:
„Przepraszam, jeśli cię zawiodłam. Chciałam dobrze.”
Nie odpisała.
Przez kolejne dni czułam się coraz gorzej. W pracy byłam rozkojarzona, nie mogłam spać. Zaczęłam analizować nasze relacje: dlaczego zawsze muszę udowadniać swoją wartość? Dlaczego prezent stał się ważniejszy niż obecność?
W weekend zadzwonił Mateusz.
– Słyszałem, że była jakaś awantura u Weroniki…
– Tak…
– Wiesz co? Ona zawsze była materialistką. Nie przejmuj się tym tak bardzo.
Ale przejmowałam się. Bo to nie chodziło tylko o jabłka. Chodziło o to, że nigdy nie byłam wystarczająca – ani dla niej, ani dla rodziców.
Kilka dni później dostałam wiadomość od Dawida:
„Hej Anka! Słyszałem o tej akcji z jabłkami… Dla mnie to super gest! Nie przejmuj się siostrą.”
Uśmiechnęłam się przez łzy. Może jednak ktoś mnie rozumie?
Minęły dwa tygodnie. Weronika nie odezwała się ani razu. Mama dzwoniła coraz rzadziej. Czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęłam chodzić na długie spacery po Łazienkach, żeby poukładać myśli.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę z dzieciństwa – panią Halinę.
– Aniu! Jak tam twoja rodzina?
Zawahałam się.
– Różnie… Trochę się pokłóciliśmy.
Pani Halina pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Rodzina to trudna sprawa. Ale czasem trzeba po prostu być sobą i nie przepraszać za to.
Te słowa zostały ze mną na długo.
Dziś patrzę na te jabłka inaczej. Może były zbyt skromne dla Weroniki, ale dla mnie były symbolem szczerości i prostoty. Czy naprawdę musimy udawać kogoś innego tylko po to, by zasłużyć na akceptację najbliższych?
Czasem zastanawiam się: czy gdybym przyniosła drogi prezent, coś by się zmieniło? Czy naprawdę jesteśmy warci tyle, ile nasze gesty materialne? A może prawdziwa bliskość zaczyna się tam, gdzie kończą się oczekiwania?