Ostatnia Noc w Mieszkaniu na Pradze: Jak Straciłem Kontrolę i Zniszczyłem Wszystko

— Panie Michale, niestety nie mogę panu zwrócić kaucji. Znalazłem rysę na drzwiach lodówki i ślady po butach na ścianie w przedpokoju. — Głos pana Stanisława, właściciela mieszkania, był chłodny i nieznoszący sprzeciwu. Stałem w pustym salonie, z walizką przy nodze i kluczami w dłoni, a w środku czułem, jak coś we mnie pęka.

Przez ostatnie dwa lata mieszkałem na Pradze, w starym bloku z wielkiej płyty. To nie było luksusowe miejsce, ale dla mnie — chłopaka z małego miasta — wystarczyło. Pracowałem w kawiarni na Powiślu, ledwo wiążąc koniec z końcem. Każda złotówka się liczyła. Kaucja, którą wpłaciłem na początku — dwa tysiące złotych — była dla mnie ogromną sumą. Odkładałem ją przez całe lato, rezygnując z wyjazdów i spotkań ze znajomymi.

Pan Stanisław od początku był trudny. Wpadał bez zapowiedzi, sprawdzał kurz na półkach, narzekał na zapachy z kuchni. Raz przyłapał mnie na tym, że trzymałem rower na klatce schodowej i zrobił mi awanturę na cały blok. Ale znosiłem to wszystko, bo nie miałem dokąd pójść. Warszawa jest droga, a ja nie miałem rodziny ani znajomych, którzy mogliby mnie przygarnąć.

Ostatnie tygodnie były szczególnie trudne. Pan Stanisław zaczął się czepiać o wszystko: że za głośno słucham muzyki, że zostawiam okna uchylone podczas deszczu, że w łazience jest za dużo wilgoci. Czułem się jak intruz we własnym domu. Kiedy powiedziałem mu, że się wyprowadzam, nawet nie zapytał dlaczego. Po prostu skinął głową i powiedział: „Proszę zostawić klucze w skrzynce.”

W dniu wyprowadzki byłem wykończony. Spakowałem wszystko do dwóch walizek i kilku kartonów. Ostatni raz przeszedłem się po mieszkaniu — spojrzałem na obdrapane ściany, stare meble i łazienkę z popękanymi kafelkami. Wiedziałem, że zostawiam to miejsce w lepszym stanie niż je zastałem. Wtedy zadzwonił pan Stanisław.

— Nie oddam panu kaucji — powtórzył jeszcze raz przez telefon. — Muszę pokryć koszty naprawy.

— Jakiej naprawy? — zapytałem z niedowierzaniem.

— Drzwi lodówki są porysowane. I te ślady na ścianie… To wszystko kosztuje.

— To chyba żart? — poczułem, jak robi mi się gorąco.

— Proszę nie dyskutować. Takie są zasady.

Rozłączył się bez słowa pożegnania. Stałem przez chwilę w ciszy, czując narastającą wściekłość. Dwa tysiące złotych! Dla niego to pewnie nic, ale dla mnie to były miesiące pracy.

Wtedy zobaczyłem w kącie łazienki stary młot budowlany, który zostawił poprzedni lokator. Bez namysłu chwyciłem go do ręki. Moje serce waliło jak oszalałe. Wszedłem do łazienki i spojrzałem na kafelki — te same, które pan Stanisław kazał mi kiedyś czyścić szczoteczką do zębów.

Zamachnąłem się pierwszy raz. Huk rozbijanego kafelka odbił się echem po całym mieszkaniu. Potem drugi raz, trzeci… Każdy cios był jak wyładowanie całej frustracji z ostatnich miesięcy. Kafelki pękały pod młotem jak skorupki jajek. Nie myślałem o konsekwencjach — liczyło się tylko to uczucie ulgi i zemsty.

Po kilku minutach łazienka wyglądała jak po przejściu huraganu. Oddech miałem szybki i płytki, ręce drżały mi ze zmęczenia i emocji. Spojrzałem na swoje odbicie w popękanym lustrze — nie poznawałem siebie.

Wyszedłem z łazienki i rzuciłem klucze na stół. Nie zamierzałem sprzątać tego bałaganu ani tłumaczyć się komukolwiek. Zamknąłem drzwi za sobą i zszedłem po schodach na ulicę.

Na dworze padał deszcz. Usiadłem na ławce pod blokiem i przez chwilę patrzyłem w ciemność. W głowie miałem mętlik: czy naprawdę musiało do tego dojść? Czy mogłem postąpić inaczej? Wiedziałem jedno — już nigdy nie pozwolę nikomu traktować się jak śmiecia.

Dziś, kiedy o tym myślę, czuję mieszankę wstydu i ulgi. Czy zemsta naprawdę przynosi ukojenie? A może tylko pogłębia rany? Może ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak byście postąpili na moim miejscu?