Niespodziewane Małżeństwo: Historia Wioletty i Jacka
Biegłam przez centrum handlowe z torbami pełnymi zakupów, wymijając ludzi na ruchomych schodach. Pot lał mi się po plecach, a w głowie kłębiły się przekleństwa pod adresem Jacka – mojego chłopaka, który znowu nie miał czasu ani samochodu, żeby mnie odebrać. „Po co mi ktoś taki?” – myślałam, zaciskając zęby. Musiałam zamówić taksówkę przez aplikację, a jak na złość auto przydzielono natychmiast. Złapałam torby, niemal przewracając starszą panią, która spojrzała na mnie z wyrzutem. „Przepraszam!” – rzuciłam przez ramię, ale wcale nie czułam się winna. Byłam wściekła.
W taksówce próbowałam się uspokoić. Wpatrywałam się w szare niebo za oknem i myślałam o tym, jak bardzo moje życie różni się od tego, co sobie wyobrażałam. Miałam 29 lat, pracę w biurze rachunkowym, wynajmowane mieszkanie na Pradze i chłopaka, który nie potrafił nawet załatwić prawa jazdy. „Wioletta, czy ty naprawdę chcesz tak żyć?” – pytałam siebie w duchu.
Kiedy dotarłam do domu, Jack siedział na kanapie i grał na konsoli. Nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszłam. „Hej, pomóż mi z tymi torbami!” – rzuciłam ostro. Westchnął ciężko i odłożył pada. „Już idę…”
Zaczęliśmy się kłócić niemal od razu. O to, że nie odebrał mnie ze sklepu, o to, że nie ma samochodu, o to, że nie zarabia tyle co ja. W końcu wykrzyczałam: „Może powinniśmy się rozstać!” Zamilkł na chwilę, patrząc na mnie zranionym wzrokiem.
– Wiesz co? Może masz rację – powiedział cicho. – Może nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry.
Zrobiło mi się głupio. Przecież kochałam Jacka – przynajmniej tak mi się wydawało. Był czuły, zabawny, potrafił mnie rozśmieszyć nawet w najgorszy dzień. Ale coraz częściej miałam wrażenie, że utknęliśmy w miejscu.
Wieczorem zadzwoniła mama. „Wioletta, kiedy w końcu przyprowadzisz go do nas? Ojciec chce go poznać!” Westchnęłam ciężko. Rodzice od miesięcy naciskali na ślub. „Wszyscy twoi znajomi już są po ślubie albo mają dzieci!” – powtarzała mama przy każdej okazji.
– Mamo, daj spokój – odpowiedziałam zmęczonym głosem. – To nie takie proste.
– Co nie jest proste? Albo go kochasz, albo nie! – usłyszałam w słuchawce.
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując nasze życie kawałek po kawałku. Czy naprawdę chcę być z Jackiem? Czy to presja rodziny sprawia, że jeszcze się nie rozstaliśmy?
Następnego dnia Jack wrócił wcześniej z pracy i powiedział: „Musimy pogadać.” Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Wiem, że ostatnio jest między nami źle – zaczął powoli. – Ale ja cię kocham i chcę być z tobą. Może powinniśmy zrobić coś szalonego… Może powinniśmy się pobrać?
Zatkało mnie. Nie tego się spodziewałam. Przez chwilę milczałam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Żartujesz sobie? – zapytałam niepewnie.
– Nie żartuję – odpowiedział poważnie. – Chcę ci udowodnić, że jestem gotowy się zmienić.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony poczułam ulgę – może ślub rozwiąże nasze problemy? Z drugiej strony ogarnął mnie strach. Czy to naprawdę dobry pomysł?
Tydzień później staliśmy już przed urzędnikiem stanu cywilnego. Wszystko działo się jak we śnie: podpisywanie papierów, gratulacje od rodziny i znajomych, zdjęcia pod urzędem. Mama płakała ze wzruszenia, ojciec ściskał Jacka jak syna.
Ale kiedy wróciliśmy do pustego mieszkania i zamknęły się za nami drzwi, poczułam dziwną pustkę. Jack był szczęśliwy jak dziecko – tańczył ze mną po kuchni i śpiewał pod nosem jakieś głupie piosenki. Ja jednak czułam ciężar na sercu.
Minęły tygodnie. Życie wróciło do normy – praca, zakupy, sprzątanie, rachunki do zapłacenia. Jack starał się bardziej: zaczął kurs prawa jazdy, pomagał w domu, przynosił mi kwiaty bez okazji. Ale ja coraz częściej łapałam się na tym, że patrzę na niego jak na obcego człowieka.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę Jacka przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… Ona jest coraz bardziej zamknięta w sobie… Tak jakby żałowała tego wszystkiego… – mówił do swojego przyjaciela.
Zamarłam w przedpokoju. Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę aż tak bardzo było po mnie widać?
W nocy długo rozmawialiśmy. Jack przyznał się do swoich obaw:
– Boję się, że cię stracę… Boję się, że nigdy nie będziesz szczęśliwa ze mną.
Objęłam go mocno i rozpłakałam się na jego ramieniu.
– Ja też się boję… Nie wiem już sama, czego chcę… Może za szybko podjęliśmy tę decyzję?
Przez kolejne dni żyliśmy jakby obok siebie. Każdy gest był wymuszony, każde słowo ostrożne jakbyśmy chodzili po cienkim lodzie.
W końcu postanowiłam porozmawiać z mamą. Pojechałam do rodzinnego domu i wylałam jej wszystko: swoje lęki, rozczarowania i żal do samej siebie.
– Wiesz co ci powiem? – powiedziała mama po dłuższej chwili milczenia. – Każde małżeństwo ma swoje kryzysy. Ale jeśli czujesz w środku pustkę… musisz być wobec siebie szczera.
Wracałam do Warszawy z ciężkim sercem. W mieszkaniu czekał na mnie Jack z kolacją i świecami na stole.
– Chciałem ci pokazać, że mi zależy… – powiedział cicho.
Usiedliśmy razem i po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy szczerze o wszystkim: o naszych lękach, oczekiwaniach i marzeniach.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Może będziemy razem szczęśliwi mimo wszystko? A może lepiej byłoby rozstać się teraz niż żyć w kłamstwie?
Czasem zastanawiam się: czy lepiej żałować decyzji podjętej zbyt pochopnie czy całe życie zastanawiać się „co by było gdyby”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?