Nie jestem złą córką, tylko mam własne zdanie – historia o rodzinnych konfliktach i samotności
– Znowu przesadzasz, Anka! – głos mamy odbił się echem po kuchni, gdy trzaskając garnkiem o blat, próbowała ugotować obiad dla całej rodziny. Stałam oparta o framugę drzwi, z zaciśniętymi pięściami i łzami w oczach. – Ja tylko chcę, żebyś mnie wysłuchała! – wykrztusiłam, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Odkąd na świat przyszli moi młodsi bracia, Bartek i Tomek, wszystko się zmieniło. Miałam wtedy dziewięć lat i pamiętam ten dzień jak przez mgłę – mama wróciła ze szpitala z dwoma zawiniątkami, a ja poczułam się jak mebel przesunięty w kąt.
Od tamtej pory byłam „tą starszą”, „tą odpowiedzialną”, „tą, która powinna zrozumieć”. Bracia dostawali wszystko – najnowsze zabawki, najlepsze ubrania, a ja słyszałam tylko: „Ty już jesteś duża, Aniu”. Nawet na urodziny dostawałam praktyczne prezenty: zeszyty, długopisy, książki do nauki. Oni – rowery, hulajnogi, konsolę do gier. Tata był wiecznie w pracy, a mama… Mama była jak cień krążący między kuchnią a pokojem chłopców. Gdy próbowałam się do niej zbliżyć, zawsze miała coś ważniejszego do zrobienia.
Najgorsze były święta. Wszyscy krewni przyjeżdżali do nas – ciotki, wujkowie, babcie. Wszyscy zachwycali się bliźniakami: „Jakie grzeczne chłopaki!”, „Jakie mądre!”, „A Ania? No cóż… taka już jest”. Słyszałam to za każdym razem. Kiedyś próbowałam opowiedzieć cioci Basi o moim sukcesie w konkursie matematycznym. Pokiwała głową i odwróciła się do Tomka: „A ty, kochanie, umiesz już czytać?”.
W gimnazjum zaczęłam się buntować. Przynajmniej tak to widziała mama. Ja po prostu chciałam być zauważona. Zaczęłam nosić czarne ubrania, słuchać głośnej muzyki i pisać wiersze o samotności. Mama mówiła: „Nie rób scen”, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. Bracia dorastali – byli coraz bardziej przebojowi, mieli mnóstwo kolegów i zawsze coś się wokół nich działo. Ja zamykałam się w swoim pokoju i płakałam w poduszkę.
Pewnego dnia nie wytrzymałam. Było lato, upał lał się z nieba, a mama znowu poprosiła mnie, żebym posprzątała po obiedzie, bo chłopcy muszą odpocząć przed treningiem piłki nożnej. – Dlaczego zawsze ja? – zapytałam cicho. – Bo jesteś najstarsza! – odpowiedziała bez zastanowienia. – A oni? Przecież mają ręce! – krzyknęłam. Mama spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła obcą osobę. – Nie pyskuj! Gdyby nie oni, nie miałabyś rodzeństwa! Powinnaś być wdzięczna!
Wybiegłam wtedy z domu i długo siedziałam na ławce pod blokiem. Przysiadł się do mnie sąsiad pan Zbyszek. – Co się stało, Aniu? – zapytał życzliwie. Chciałam mu powiedzieć wszystko, ale tylko pokręciłam głową i uciekłam.
Z czasem zaczęłam coraz częściej znikać z domu. Chodziłam na długie spacery po mieście, włóczyłam się po parkach i przystankach autobusowych. Czułam się wolna tylko wtedy, gdy byłam sama. W liceum poznałam Olę – ona też miała trudną sytuację w domu i szybko stałyśmy się przyjaciółkami. To ona nauczyła mnie mówić „nie”.
Pewnego dnia wróciłam do domu późno. Mama czekała na mnie w kuchni z groźną miną. – Gdzie byłaś?! Martwiłam się! – krzyczała. – A kiedy ostatnio zapytałaś mnie, jak się czuję? – odpowiedziałam spokojnie. To był pierwszy raz, kiedy nie uciekłam przed rozmową.
– Co ty sobie wyobrażasz? Że możesz robić co chcesz? Jesteś niewdzięczna! Cała rodzina mówi, że wyrosłaś na egoistkę! – Mama była bliska płaczu.
– Może dlatego, że nigdy nie byłam dla was ważna? Może dlatego, że zawsze liczyli się tylko Bartek i Tomek? – powiedziałam drżącym głosem.
Mama milczała długo. W końcu wyszła z kuchni i trzasnęła drzwiami.
Od tamtej pory było tylko gorzej. Rodzina zaczęła mnie unikać na spotkaniach. Ciocia Basia powiedziała mamie: „Z Anką to już nic nie zrobisz”. Babcia patrzyła na mnie z wyrzutem. Nawet Bartek i Tomek przestali ze mną rozmawiać.
Czułam się jak wyrzutek we własnym domu.
Dziś mam dwadzieścia dwa lata i mieszkam sama w wynajmowanym mieszkaniu w Warszawie. Pracuję i studiuję zaocznie psychologię – może dlatego, że chcę zrozumieć siebie i innych ludzi. Z mamą rozmawiam rzadko; czasem dzwoni do mnie z pytaniem o zdrowie albo prosi o pomoc przy czymś technicznym. Bracia są już dorośli i mają swoje życie.
Często wracam myślami do tamtych lat i zastanawiam się: czy naprawdę byłam taka zła? Czy to źle mieć własne zdanie i walczyć o siebie? Czy rodzina powinna kochać bezwarunkowo, czy tylko wtedy, gdy jesteśmy tacy jak oni chcą?
Może nie jestem idealną córką… Ale czy to znaczy, że zasłużyłam na samotność?
A wy? Czy mieliście kiedyś poczucie bycia niewidzialnym wśród najbliższych?