„Nie jestem tu od niańczenia!” – Jak moja teściowa wywróciła nasze życie do góry nogami

– Nie jestem tu od niańczenia! – głos teściowej przebił się przez gwar kuchni jak nóż przez masło. Stałam przy zlewie, z rękami w pianie, a łzy już paliły mnie pod powiekami. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z miną, która mówiła wszystko: znowu będę musiał wybierać między żoną a matką.

To był lipiec, najgorętszy od lat. Nasza córeczka, Zosia, miała wtedy dwa lata i właśnie zaczęła chorować na astmę. Ja wracałam do pracy po urlopie macierzyńskim, Tomek miał nadgodziny w magazynie. Potrzebowaliśmy pomocy – kogoś, kto choć na kilka godzin dziennie zajmie się Zosią. Moja mama mieszkała w Szczecinie, za daleko, by codziennie dojeżdżać do Warszawy. Zostawała tylko teściowa.

Pani Halina zawsze była kobietą twardą jak stal. Wdowa od piętnastu lat, całe życie pracowała jako księgowa w urzędzie miasta. Gdy przeszła na emeryturę, powtarzała wszystkim, że teraz wreszcie ma czas dla siebie: na ogródek działkowy, krzyżówki i seriale. Ale przecież była babcią! Czy nie powinna chcieć pomóc?

– Mamo, Zosia naprawdę źle się czuje – próbował jeszcze Tomek. – Asia musi wrócić do pracy, ja nie dam rady brać wolnego…

– To nie mój problem – przerwała mu ostro. – Wychowałam swoje dzieci. Teraz chcę żyć dla siebie. Nie będę siedzieć z wnuczką dzień w dzień. Od tego są żłobki.

Wtedy poczułam coś dziwnego – jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przecież zawsze wyobrażałam sobie rodzinę jako bezpieczną przystań. A tu? Zostaliśmy sami z naszymi problemami.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak śmietana. Tomek chodził przygaszony, ja byłam rozdrażniona i płakałam po nocach. Zosia kaszlała coraz mocniej, a ja z każdym dniem czułam się coraz bardziej bezradna.

Pewnego wieczoru, gdy Zosia zasnęła po kolejnym ataku duszności, usiadłam z Tomkiem przy kuchennym stole.

– Może powinniśmy ją zapisać do żłobka? – zaproponował cicho.

– Ale ona jest chora! Lekarz mówił, że lepiej, żeby była w domu…

– Nie mamy wyjścia – westchnął. – Mama nie pomoże. Twoja mama jest za daleko…

– A może… może ja rzucę pracę? – zapytałam niepewnie.

Tomek spojrzał na mnie ze smutkiem.

– Asia, ledwo wiążemy koniec z końcem. Twój etat to połowa naszego budżetu.

Wtedy poczułam się jak najgorsza matka i najgorsza żona jednocześnie. Nie potrafiłam zadbać ani o dziecko, ani o rodzinę. W głowie huczały mi słowa teściowej: „Nie jestem tu od niańczenia!”

Zdecydowaliśmy się na prywatną opiekunkę – panią Grażynę z sąsiedztwa. Była miła, ale kosztowała fortunę. Każda złotówka była oglądana z dwóch stron. Przestaliśmy chodzić do kina, nie jeździliśmy na wakacje. Zaczęliśmy się kłócić o pieniądze i o to, kto ile robi w domu.

Któregoś dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Tomka siedzącego na łóżku z głową w dłoniach.

– Nie dam już rady – powiedział cicho. – Czuję się jakbyśmy byli w pułapce.

Przytuliłam go i oboje płakaliśmy po cichu, żeby nie obudzić Zosi.

W sierpniu Zosia trafiła do szpitala po ciężkim ataku astmy. Spędziłam przy jej łóżku trzy noce bez snu. Tomek musiał pracować, bo groziło mu zwolnienie. Wtedy zadzwoniła moja mama i powiedziała: „Asia, przyjadę na tydzień. Musisz odpocząć.”

Gdy mama była u nas, wszystko wydawało się łatwiejsze. Zosia szybciej dochodziła do siebie, a ja mogłam choć chwilę przespać się bez lęku. Ale gdy mama wyjechała, znów zostaliśmy sami.

Wtedy postanowiłam porozmawiać z teściową jeszcze raz. Poszłam do niej sama, z duszą na ramieniu.

– Pani Halino… wiem, że nie chce pani być niańką na pełen etat – zaczęłam nieśmiało. – Ale może mogłaby pani przyjść choć dwa razy w tygodniu? Zosia bardzo za panią tęskni…

Spojrzała na mnie chłodno.

– Asia, ja już swoje zrobiłam dla tej rodziny. Nie chcę być wykorzystywana.

– To nie chodzi o wykorzystywanie… Chodzi o pomoc…

– Każdy ma swoje życie – ucięła rozmowę i zamknęła drzwi.

Wracałam do domu ze ściśniętym gardłem i poczuciem totalnej porażki. Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak automaty: praca-dom-szpital-praca-dom. Małżeństwo wisiało na włosku.

We wrześniu Tomek wybuchł podczas kolacji:

– Może powinniśmy się rozstać! Może wtedy twoja mama będzie mogła ci pomóc bez wyrzutów sumienia!

Zamarłam. Czy naprawdę doszliśmy do tego miejsca?

Po tej kłótni długo nie rozmawialiśmy ze sobą normalnie. Każde z nas zamknęło się w swoim świecie bólu i rozczarowania.

Dopiero gdy Zosia zaczęła zdrowieć i mogliśmy ją zapisać do przedszkola terapeutycznego, coś się zmieniło. Zaczęliśmy rozmawiać spokojniej, szukać kompromisów. Ale rana po tamtym lecie została we mnie na zawsze.

Dziś patrzę na te wydarzenia inaczej: wiem już, że nie każda rodzina jest taka jak z reklam czy filmów świątecznych. Czasem najbliżsi zawodzą najbardziej i trzeba nauczyć się żyć mimo tego.

Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej walczyć o pomoc? A może czasem trzeba po prostu pogodzić się z tym, że nie wszyscy są gotowi dawać tyle samo? Co wy o tym myślicie?