„Nie czekaj z tym ślubem, Iza!” – Ucieczka panny młodej spod władzy obcej rodziny

– Iza, nie rób nam tego! – głos pani Grażyny, matki Dawida, rozbrzmiewał echem w przedsionku kościoła. Stałam w białej sukni, dłonie miałam zimne jak lód, a serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Wokół mnie kręciły się druhny, mama płakała cicho w kącie, a tata nerwowo poprawiał krawat. Dawid czekał już przy ołtarzu, a ja… ja chciałam uciec.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Poznałam Dawida na studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Był czarujący, inteligentny, miał ten błysk w oku, który sprawiał, że świat wydawał się prostszy. Zakochałam się po uszy. Ale z czasem do naszego związku zaczęła wkraczać jego rodzina – zwłaszcza matka i starsza siostra, Karolina. Każda niedziela u nich była jak egzamin: czy dobrze kroję chleb, czy nie za dużo mówię, czy umiem zrobić rosół „jak trzeba”.

Początkowo myślałam, że to tylko troska. Ale potem zaczęły się drobne uwagi: „Iza, powinnaś częściej nosić spódnice”, „Iza, nie wypada tak głośno się śmiać”, „Iza, twoja mama chyba nie nauczyła cię gotować”. Dawid milczał. Czasem tylko ściskał mi rękę pod stołem. Ale nigdy nie stanął po mojej stronie.

Kiedy Dawid mi się oświadczył, byłam szczęśliwa – przez chwilę. Potem zaczęło się planowanie ślubu. Każda decyzja była konsultowana z jego rodziną. Suknia? „Biała, ale nie za odważna.” Menu? „Tylko tradycyjne dania.” Lista gości? „Nie wypada zaprosić twojej kuzynki z Gdańska, bo nie znamy jej rodziców.”

Moja mama próbowała mnie bronić. – Iza, to twój dzień – powtarzała. Ale ja już wtedy czułam się jak marionetka. Każdego dnia coraz bardziej gubiłam siebie.

Dzień ślubu miał być najpiękniejszym dniem mojego życia. Zamiast tego czułam się jak skazaniec prowadzony na egzekucję. W lustrze widziałam obcą kobietę – bladą, przestraszoną, z oczami pełnymi łez.

– Iza, wszystko w porządku? – zapytała Ania, moja przyjaciółka i druhna.

– Nie wiem… – wyszeptałam. – Chyba nie dam rady.

– To twój wybór – powiedziała cicho. – Nikt nie może cię zmusić.

Wtedy do zakrystii weszła pani Grażyna. Jej spojrzenie było zimne jak stal.

– Iza, nie rób nam wstydu. Dawid cię kocha. My cię przyjmiemy jak córkę, ale musisz się dostosować.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– A jeśli nie chcę? – zapytałam drżącym głosem.

– To przemyśl dobrze swoje decyzje – syknęła i wyszła.

Wtedy podjęłam decyzję.

Wyszłam tylnym wyjściem z kościoła. Biegłam przez brukowaną uliczkę Pragi w białej sukni, mijając zdziwionych przechodniów i dzieci grające w piłkę. Czułam się wolna i przerażona jednocześnie.

Telefon dzwonił bez przerwy: mama, tata, Dawid… Nie odbierałam. Schowałam się w kawiarni na rogu ulicy Ząbkowskiej. Siedziałam tam godzinę, patrząc na swoje odbicie w szybie i próbując zrozumieć, kim jestem i czego chcę.

W końcu zadzwoniłam do mamy.

– Mamo…

– Iza! Boże, gdzie ty jesteś? Wszystko w porządku?

– Tak… Musiałam odejść. Nie mogłam… Nie mogłam tego zrobić.

Mama milczała przez chwilę.

– Kochanie… Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa. Wróć do domu.

Wróciłam do mieszkania rodziców na Ursynowie późnym wieczorem. Tata przytulił mnie bez słowa. Mama zrobiła mi herbatę z cytryną i miodem – taką jak zawsze w dzieciństwie.

Następnego dnia zadzwonił Dawid.

– Iza… Dlaczego?

– Bo nie mogłam być sobą przy tobie i twojej rodzinie – odpowiedziałam szczerze.

– Przecież mogłaś się postarać…

– Starałam się przez dwa lata! Ale nigdy nie byłam wystarczająca!

Rozłączył się bez słowa.

Przez kolejne tygodnie byłam tematem numer jeden na rodzinnych spotkaniach i osiedlowych plotkach. „Ta Iza to chyba zwariowała”, „Tyle pieniędzy poszło na marne”, „Kto teraz ją zechce?”

Ale ja po raz pierwszy od dawna czułam spokój. Zaczęłam chodzić na terapię. Odbudowywałam relacje z przyjaciółmi i rodziną. Zaczęłam znowu malować – coś, co zawsze kochałam, ale na co nigdy nie było czasu.

Czasem myślę o Dawidzie. Czy byłby szczęśliwy ze mną? Czy ja byłabym szczęśliwa z nim? Może kiedyś spotkam kogoś, kto pokocha mnie taką, jaka jestem – bez prób zmieniania mnie na siłę.

Czy warto poświęcać siebie dla czyjegoś szczęścia? Czy odwaga do bycia sobą to egoizm czy największy akt miłości wobec siebie? Co wy o tym myślicie?