Moja teściowa oskarżyła mnie o zrujnowanie Święta Dziękczynienia – czy powinnam wrócić do jej domu w tym roku?
– Naprawdę nie musiałaś się tak wysilać, Marto – powiedziała Lidia, patrząc na mnie z tym swoim chłodnym uśmiechem, który zawsze sprawiał, że czułam się jak intruz. Wszyscy siedzieliśmy już przy stole, a ja czułam, jak pot spływa mi po plecach. Mój mąż, Grzegorz, ścisnął moją dłoń pod stołem, jakby chciał dodać mi otuchy.
W tym roku postanowiłam zrobić coś wyjątkowego. Zamiast kolejnej butelki wina czy bombonierki, upiekłam własnoręcznie piernikowy domek – taki, jaki robiła moja mama, zanim odeszła. Chciałam podzielić się kawałkiem siebie z rodziną Grzegorza. Kiedy Lidia rozpakowała prezent, na chwilę zamarła. Wszyscy patrzyli na nią w oczekiwaniu. Wtedy jej twarz stężała.
– To… piernik? – zapytała z niedowierzaniem. – Przecież ja mam cukrzycę! Czy ty w ogóle myślisz?
Zapadła cisza. Czułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Moja szwagierka, Ania, spojrzała na mnie ze współczuciem. Teść chrząknął nerwowo. Grzegorz próbował coś powiedzieć:
– Mamo, Marta nie wiedziała…
– Ależ wiedziała! – przerwała mu Lidia ostrym tonem. – Przecież mówiłam o tym sto razy! Zawsze musisz wszystko robić po swojemu, prawda? Nawet w święta nie potrafisz się dostosować!
Wstałam od stołu i wyszłam do łazienki. Zamknęłam się i próbowałam powstrzymać łzy. Słyszałam przez drzwi przytłumione głosy:
– Przesadzasz, Lidia – mówił teść.
– Niech sobie idzie, skoro nie potrafi uszanować moich zasad! – syczała teściowa.
Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Czy naprawdę zrobiłam coś złego? Przecież chciałam tylko podzielić się czymś ważnym dla mnie…
Kiedy wróciłam do salonu, atmosfera była napięta jak struna. Grzegorz spojrzał na mnie z troską. Lidia demonstracyjnie przesunęła piernikowy domek na koniec stołu.
– Może przejdziemy do obiadu – rzuciła Ania, próbując rozładować sytuację.
Jedliśmy w milczeniu. Każdy kęs był jak kamień w gardle. Po obiedzie Lidia zaczęła narzekać na wszystko: że ziemniaki są za słone, że barszcz za kwaśny, że dzieci za głośno się śmieją. Czułam się coraz mniejsza i bardziej niechciana.
Po powrocie do domu Grzegorz objął mnie i powiedział:
– Przepraszam za moją mamę. Ona zawsze taka była…
– Ale dlaczego ja? – zapytałam cicho. – Dlaczego zawsze muszę być tą złą?
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W pracy byłam rozkojarzona, a każda wiadomość od Grzegorza z informacją od jego matki wywoływała u mnie lęk. Zbliżało się kolejne Święto Dziękczynienia i Grzegorz zapytał:
– Pojedziemy do mamy?
Zamarłam. W głowie miałam tylko tamten wieczór: oskarżenia, upokorzenie, poczucie winy. Z drugiej strony wiedziałam, że jeśli odmówię, znów będę tą „trudną synową”.
Wieczorem zadzwoniła Ania:
– Marta… Mama już ochłonęła. Może spróbujecie jeszcze raz? Wiem, że to trudne.
– Ale czy ona kiedykolwiek mnie zaakceptuje? – zapytałam z goryczą.
– Nie wiem… Ale wiem, że Grzegorz cię kocha i nie chce wybierać między tobą a rodziną.
Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Przypomniałam sobie dzieciństwo – moją mamę, która zawsze powtarzała: „Rodzina to nie tylko ci, których lubisz. To ci, których musisz nauczyć się kochać mimo wszystko.”
Następnego dnia usiadłam z Grzegorzem przy stole.
– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedziałam cicho. – Ale jeśli znów mnie upokorzy…
– Wtedy wyjdziemy razem – obiecał.
W dzień Święta Dziękczynienia kupiłam kwiaty i upiekłam chleb żytni – bez cukru. Kiedy weszliśmy do domu Lidii, spojrzała na mnie chłodno, ale przyjęła prezent bez słowa komentarza.
Obiad minął spokojniej niż ostatnio. Nikt nie wspominał o pierniku ani o zeszłorocznej kłótni. Ale czułam dystans – mur nieufności między mną a teściową.
Wieczorem wracaliśmy do domu w milczeniu. W końcu zapytałam Grzegorza:
– Czy naprawdę warto walczyć o tę relację? Czy rodzina to coś, co można zbudować na nowo po tylu ranach?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto próbować dalej, czy lepiej odpuścić i zadbać o własny spokój?