Mój syn oskarżył mnie o rozbicie jego rodziny — a ja tylko poprosiłam synową o umycie naczyń. Czy naprawdę jestem winna?

– Mamo, czy ty musisz zawsze się wtrącać? – głos Michała rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż tłuczone szkło. Stałam przy zlewie, trzymając w dłoni mokrą ściereczkę, a obok mnie stała Ania, jego żona, z opuszczonym wzrokiem. W powietrzu wisiała cisza, ciężka i lepka jak stary miód.

Nie tak wyobrażałam sobie niedzielny obiad. Miało być ciepło, rodzinnie. Zrobiłam rosół, upiekłam szarlotkę — wszystko, co Michał lubił od dziecka. Zawsze starałam się być dla niego wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Odkąd jego ojciec odszedł, kiedy Michał miał trzy lata, to ja byłam tą, która tuliła go w nocy, kiedy płakał. To ja tłumaczyłam mu świat i uczyłam wiązać buty. To ja rezygnowałam z własnych marzeń, żeby on mógł mieć nowe buty do szkoły.

A teraz stałam tu, w mojej własnej kuchni, czując się jak intruz.

– Przecież tylko poprosiłam Anię, żeby pomogła mi z naczyniami – powiedziałam cicho, próbując nie dopuścić do głosu łez. – To chyba nic złego?

Ania spojrzała na mnie przelotnie. Miała piękne oczy, ale dziś wydawały się matowe. – Ja… Ja zaraz to zrobię – szepnęła.

Michał westchnął ciężko i odwrócił się do mnie plecami. – Mamo, Ania jest zmęczona. Pracuje całymi dniami. Nie musisz jej rozkazywać.

Rozkazywać? Poczułam ukłucie w sercu. Przecież nie chciałam nikogo urazić. W moim domu zawsze było tak, że po obiedzie wszyscy pomagali. Nawet Michał jako dziecko wycierał sztućce i śmiał się przy tym do rozpuku.

Ale teraz wszystko było inaczej.

Po wyjściu Michała i Ani usiadłam przy stole i długo patrzyłam na resztki szarlotki. Przypomniały mi się czasy, gdy byliśmy tylko we dwoje. Michał był wtedy moim całym światem. Pracowałam na dwie zmiany w sklepie spożywczym na osiedlu i wieczorami szyłam ubrania dla sąsiadek, żeby dorobić na czynsz. Bywały dni, kiedy nie miałam siły nawet mówić, ale zawsze znajdowałam energię dla niego.

Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Michał miał wtedy gorączkę i płakał przez sen. Siedziałam przy nim całą noc, przykładając chłodne kompresy do czoła i śpiewając kołysanki. Rano poszłam do pracy bez snu, ale byłam szczęśliwa — bo on był już zdrowy.

Kiedy dorósł i poznał Anię, cieszyłam się jego szczęściem. Była cicha, trochę nieśmiała, ale widziałam w jej oczach miłość do mojego syna. Przyjęłam ją jak własną córkę. Pomagałam im finansowo na początku ich wspólnego życia — oddałam im nawet swoje oszczędności na wkład własny do mieszkania.

Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Michał coraz rzadziej dzwonił. Ania była zamknięta w sobie. Zaczęli unikać wspólnych spotkań. Zastanawiałam się, czy zrobiłam coś nie tak.

Wróciły do mnie słowa Michała: „Mamo, ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo!” Czy naprawdę taka jestem? Czy przez lata samotnego macierzyństwa nauczyłam się być zbyt stanowcza? Może nie umiem odpuścić kontroli?

Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

– Pani Marysiu, widziałam dziś pani syna z żoną na spacerze. Wyglądali na smutnych…

– Tak… Ostatnio coś się między nami popsuło – przyznałam niechętnie.

– Wie pani… młodzi teraz są inni. Wszystko chcą robić po swojemu – westchnęła pani Halina.

Zaczęłam analizować każdą rozmowę z Michałem i Anią. Może rzeczywiście za bardzo się wtrącam? Może powinnam pozwolić im żyć po swojemu?

Ale czy to znaczy, że mam przestać być matką? Że mam udawać obojętność?

Tydzień później zadzwonił Michał.

– Mamo… Musimy porozmawiać – powiedział szorstko.

Przyszedł sam. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole — tym samym, przy którym kiedyś uczył się pisać litery.

– Mamo… Ania płakała całą noc po ostatnim obiedzie – zaczął cicho. – Czuje się u ciebie jak służąca. Mówi, że nigdy nie jest wystarczająco dobra…

Poczułam gulę w gardle.

– Michał… Ja tylko chciałam…

– Wiem! – przerwał mi gwałtownie. – Ale ty zawsze chcesz dobrze po swojemu! Nie widzisz tego? Zawsze musisz mieć rację! Przez ciebie kłócimy się z Anią!

Zamilkliśmy oboje. Siedzieliśmy w ciszy tak długo, aż zegar wybił pełną godzinę.

– Może rzeczywiście powinnam się wycofać – powiedziałam w końcu drżącym głosem.

Michał spojrzał na mnie z wyrzutem i smutkiem jednocześnie.

– Chcemy mieć własną rodzinę… Proszę cię…

Po jego wyjściu długo płakałam. Czułam się jak ktoś zbędny we własnym życiu. Czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy to ja rozbijam ich rodzinę?

Od tamtej pory rzadziej się widujemy. Czasem dzwonią z życzeniami na święta albo przysyłają zdjęcia wnuczki przez WhatsAppa. Tęsknię za nimi każdego dnia.

Często zastanawiam się: czy można być za bardzo matką? Czy miłość może być zbyt silna? A może po prostu świat się zmienił i ja nie potrafię już za nim nadążyć?

Czy naprawdę zasłużyłam na to oskarżenie? Co byście zrobili na moim miejscu?