Między ścianami, między sercami: Historia Krysi

– Krysia, może Ola ma rację? Mają rodzinę, wkrótce urodzi się dziecko. Jak to będzie wyglądało, że ty z nimi mieszkasz? – głos mamy był cichy, ale stanowczy. Stałyśmy w kuchni, a przez okno wpadało blade światło listopadowego popołudnia. W dłoniach ściskałam kubek z herbatą, jakby od tego zależało moje życie.

– A dlaczego mam coś myśleć? To mieszkanie jest tak samo moje, jak jej! – odpowiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. Ale w środku poczułam, jak uraza i wątpliwości ściskają mi serce. Ta rozmowa z mamą była tylko kolejnym rozdziałem w historii, która zaczęła się kilka miesięcy temu, kiedy Ola oznajmiła, że jest w ciąży.

Wtedy jeszcze cieszyłam się razem z nią. Zawsze byłyśmy blisko – dzieliłyśmy pokój, sekrety i marzenia. Po śmierci taty trzymałyśmy się razem, jakbyśmy tylko we dwie mogły przetrwać burze życia. Nasze mieszkanie na warszawskim Mokotowie było dla mnie azylem, miejscem, gdzie mogłam wracać po ciężkim dniu pracy w bibliotece. Ale odkąd Ola wyszła za Michała i zaczęli planować dziecko, wszystko zaczęło się zmieniać.

Na początku nie zauważałam drobnych sygnałów. Michał coraz częściej zamykał się z Olą w salonie, a ja czułam się jak nieproszony gość we własnym domu. Z czasem pojawiły się aluzje: „Może powinnaś pomyśleć o własnym kącie?”, „Wiesz, dziecko potrzebuje przestrzeni…”. Udawałam, że nie słyszę. Przecież to też moje mieszkanie – mama przepisała je na nas obie.

Ale pewnego wieczoru wszystko pękło. Wracałam zmęczona po pracy, kiedy usłyszałam podniesione głosy za drzwiami.

– Michał, nie rozumiesz! Ona tu mieszka od zawsze! – Ola była roztrzęsiona.
– Ale teraz my mamy rodzinę! To nie jest normalne, żeby dorosła kobieta mieszkała z nami! – Michał nie krył irytacji.

Stałam pod drzwiami, słuchając każdego słowa. Poczułam się jak intruz. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: może rzeczywiście powinnam odejść? Ale dokąd? Zarabiam niewiele, wynajem kawalerki to dla mnie luksus nieosiągalny.

Od tamtej pory atmosfera zgęstniała. Ola unikała mnie wzrokiem, Michał był chłodny i oficjalny. Nawet mama zaczęła sugerować, żebym „pomyślała o sobie”.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu. Ola siedziała na kanapie z rękami na brzuchu i płakała cicho. Usiadłam obok niej.

– Co się dzieje? – zapytałam delikatnie.
– Boję się… Boję się, że wszystko się rozpadnie – wyszeptała. – Michał chce, żebym postawiła ci ultimatum. Żebyś się wyprowadziła.

Zamarłam.

– Ola… Przecież to też mój dom…
– Wiem! – przerwała mi gwałtownie. – Ale ja już nie wiem, co robić! On mówi, że nie chce wychowywać dziecka w trójkę dorosłych ludzi pod jednym dachem…

Siedziałyśmy długo w milczeniu. Czułam narastającą złość i bezradność. Czy naprawdę jestem problemem? Czy to ja niszczę ich szczęście?

Wieczorem zadzwoniłam do mamy. Liczyłam na wsparcie, ale usłyszałam tylko:

– Krysia, może Ola ma rację? Mają rodzinę, wkrótce urodzi się dziecko…

Zamknęłam oczy i poczułam łzy na policzkach. Czy naprawdę jestem tak łatwa do usunięcia?

Następne dni były koszmarem. Michał coraz częściej wracał późno do domu. Ola była nerwowa i zamknięta w sobie. Ja chodziłam na palcach, żeby nikomu nie przeszkadzać. Nawet kot zaczął mnie unikać.

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biblioteki zapytała:

– Krysiu, wszystko w porządku?

Uśmiechnęłam się blado.

– Tak… Po prostu trochę problemów rodzinnych.

Wiedziałam jednak, że to coś więcej niż „trochę problemów”. To był kryzys mojego życia. Czułam się zdradzona przez wszystkich: przez siostrę, przez mamę, przez los.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zaproponowałam rozmowę przy stole kuchennym.

– Musimy coś ustalić – zaczęłam drżącym głosem. – Nie chcę być dla was ciężarem… Ale to też mój dom.

Michał spojrzał na mnie chłodno:

– Krysia, rozumiemy twoją sytuację. Ale my naprawdę potrzebujemy przestrzeni dla siebie i dziecka.

Ola spuściła wzrok.

– Może… może moglibyśmy jakoś podzielić mieszkanie? – zaproponowałam nieśmiało.

Michał wzruszył ramionami:

– To nie rozwiąże problemu…

Cisza była gęsta jak mgła za oknem.

Po tej rozmowie wiedziałam już, że muszę szukać wyjścia. Przez kilka tygodni przeglądałam ogłoszenia o wynajmie pokoju. Wszystko było za drogie albo zbyt daleko od pracy. Czułam się coraz bardziej bezradna i samotna.

W końcu znalazłam niewielki pokój na Pradze. Daleko od wszystkiego, co znałam, ale przynajmniej miałam własny kąt. Spakowałam rzeczy w dwie walizki i pożegnałam się z mieszkaniem dzieciństwa.

Ola płakała przy drzwiach.

– Przepraszam… – szepnęła.
– Ja też… – odpowiedziałam i wyszłam bez oglądania się za siebie.

Teraz siedzę na łóżku w nowym pokoju i patrzę przez okno na szare bloki Pragi. Wciąż czuję ból i żal, ale też ulgę – przynajmniej nikt już nie patrzy na mnie jak na problem do rozwiązania.

Czy naprawdę rodzina musi wybierać między szczęściem a lojalnością? Czy można być jednocześnie siostrą i intruzem? Może czasem trzeba odejść, żeby inni mogli być szczęśliwi… Ale czy wtedy szczęście nie kosztuje zbyt wiele?