Między ścianami: Historia o przyjaźni, wyborach i rodzinnych sekretach

— Nie mogę już tak dłużej, rozumiesz? — głos Agnieszki drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Siedziałyśmy na moim nowym balkonie, patrząc na rozświetlone okna bloków. W powietrzu czuć było zapach świeżo skoszonej trawy i czerwcowy wieczór, ale w jej słowach nie było nic z letniej lekkości.

Kilka lat temu przeprowadziliśmy się z mężem i dwoma synami do większego mieszkania. Wreszcie mieliśmy przestrzeń – trzy pokoje, duży salon, kuchnia z oknem. Mąż dostał awans, dzieci rosły jak na drożdżach, a ja czułam, że zaczynamy nowy rozdział. Wtedy poznałam Agnieszkę i jej męża Pawła – młode małżeństwo z małą Zosią. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Pomagałyśmy sobie w codziennych sprawach: ja podrzucałam jej mleko, ona pożyczała mi książki. Zosia bawiła się z moimi chłopcami na podwórku. Wszystko wydawało się takie zwyczajne i dobre.

Aż do tamtego wieczoru.

Agnieszka przyszła do mnie z butelką wina i rozmazanym makijażem. — Muszę ci coś powiedzieć — zaczęła, a ja już wiedziałam, że to nie będzie zwykła rozmowa.

Opowiedziała mi o swoim zmęczeniu, o tym, jak Paweł coraz częściej znikał po pracy, wracał późno i nie odzywał się przez całe wieczory. O tym, jak Zosia płakała nocami, a ona nie miała siły nawet wstać z łóżka. — Czasem mam wrażenie, że jestem przezroczysta — wyszeptała. — Że nikogo nie obchodzi, co czuję.

Słuchałam jej w milczeniu, bo wiedziałam, że czasem nie trzeba słów. Ale kiedy powiedziała: — Myślę o oddaniu Zosi do domu dziecka — poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

— Agnieszka! — wykrzyknęłam. — Jak możesz tak mówić? Przecież to twoja córka!

— Wiem! — krzyknęła przez łzy. — Ale ja już nie daję rady! Paweł mnie nie wspiera, rodzice mówią tylko „sama chciałaś dziecko”, a ja… Ja się boję, że zrobię coś głupiego.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Słyszałam tylko jej szloch i oddech mojego męża zza ściany. Wtedy poczułam coś dziwnego – mieszaninę gniewu i współczucia. Przecież sama byłam matką. Wiedziałam, jak potrafi być ciężko.

— Może powinnaś porozmawiać z Pawłem? Albo pójść do psychologa? — zaproponowałam ostrożnie.

— On mnie nie słucha. Dla niego liczy się tylko praca i koledzy. A psycholog? Nie mam czasu ani pieniędzy na takie rzeczy.

Przez kolejne dni Agnieszka zamknęła się w sobie. Unikała mnie na klatce schodowej, nie odbierała telefonów. Zosia coraz częściej bawiła się sama pod blokiem. Mój mąż zauważył zmianę:

— Coś się dzieje z Agnieszką? Wygląda na wykończoną.

— Ma problemy rodzinne — odpowiedziałam wymijająco.

Nie mogłam przestać myśleć o jej słowach. Sama pamiętałam noce bez snu, kiedy dzieci były małe i płakały bez powodu. Ale zawsze miałam wsparcie – mąż pomagał mi wstawać do nich, mama gotowała obiady na zapas. Agnieszka była sama ze swoim bólem.

Pewnego dnia usłyszałam krzyk na klatce schodowej. Wybiegłam z mieszkania i zobaczyłam Pawła stojącego nad Agnieszką. Kłócili się tak głośno, że sąsiedzi wychylali głowy przez drzwi.

— To twoja wina! — wrzeszczał Paweł. — Gdybyś była lepszą matką, Zosia by nie płakała!

Agnieszka płakała cicho, tuląc córkę do piersi.

— Przestań! — krzyknęłam, stając między nimi. — Ona potrzebuje pomocy, a nie oskarżeń!

Paweł spojrzał na mnie z pogardą i trzasnął drzwiami swojego mieszkania.

Tego wieczoru Agnieszka przyszła do mnie z walizką.

— Nie mogę tu zostać — powiedziała cicho. — Boję się Pawła. Boję się siebie.

Przygarnęliśmy ją z Zosią na kilka dni. Moje dzieci były zachwycone nową koleżanką, a ja próbowałam dodać Agnieszce otuchy.

— Jesteś dobrą matką — powtarzałam jej codziennie. — Potrzebujesz tylko wsparcia.

Zadzwoniłam do jej mamy i poprosiłam o pomoc. Po kilku dniach Agnieszka pojechała do rodziców na wieś razem z Zosią. Paweł został sam w mieszkaniu.

Minęły tygodnie. Kontaktowałyśmy się przez telefon, ale rozmowy były krótkie i pełne napięcia.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana:

— Mama powiedziała, że jeśli nie oddam Zosi do domu dziecka, wyrzuci mnie z domu…

Nie wiedziałam już, co robić. Czułam się bezradna wobec tej sytuacji. Mój mąż próbował mnie pocieszać:

— Nie możesz uratować całego świata — mówił cicho.

Ale ja nie potrafiłam zostawić Agnieszki samej z tym problemem.

Po kilku miesiącach Agnieszka wróciła do miasta i wynajęła małe mieszkanie socjalne. Znalazła pracę w sklepie spożywczym i zaczęła terapię u psychologa dzięki pomocy opieki społecznej. Zosia poszła do przedszkola i powoli odzyskiwała radość życia.

Czasem spotykamy się na kawie i wspominamy tamte trudne dni.

— Gdyby nie ty… — mówi Agnieszka ze łzami w oczach — …nie wiem, co by się stało ze mną i Zosią.

Patrzę na nią i myślę o tym, jak łatwo jest oceniać innych nie znając ich historii. Jak często matki zostają same ze swoim bólem i nikt nie wyciąga do nich ręki.

Czy naprawdę wiemy, co dzieje się za ścianą naszego mieszkania? Ile jeszcze kobiet potrzebuje wsparcia zamiast osądów?

Czasem zastanawiam się: czy gdyby nie moja pomoc, los Zosi byłby zupełnie inny? Ile jeszcze takich historii rozgrywa się tuż obok nas?