Między młotem a kowadłem: Jak przetrwałam życie z mężem-maminym synkiem
– Michał, czy naprawdę musimy znowu jechać do twojej mamy na obiad? – zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. Stałam w przedpokoju, trzymając płaszcz w rękach, a on nawet nie spojrzał na mnie, tylko poprawił krawat przed lustrem.
– Wiesz, że mama się obrazi, jeśli nie przyjedziemy. Poza tym obiecałem jej, że pomożemy z ogrodem – odpowiedział spokojnie, jakby to było coś zupełnie naturalnego.
Wtedy poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. To był nasz trzeci wspólny rok, a ja coraz częściej miałam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do jego życia. Dodatkiem, który musi się dopasować do rytmu wyznaczanego przez jego matkę, panią Halinę.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Michał był czarujący, opiekuńczy, zawsze gotów pomóc. Myślałam wtedy: „To jest ten jedyny”. Ale już na naszym weselu zauważyłam, jak często zerka w stronę swojej mamy, jak szuka jej aprobaty. Wtedy wydawało mi się to urocze. Dziś wiem, że to był pierwszy sygnał.
Z czasem zaczęło się niewinnie: „Mama mówiła, żebyś nie solila tak mocno zupy”, „Mama uważa, że powinnaś częściej nosić sukienki”, „Mama zaprasza nas na niedzielny obiad”. Ale potem było już tylko gorzej. Każda decyzja – od wyboru koloru ścian w naszym mieszkaniu po miejsce na wakacje – musiała być skonsultowana z panią Haliną.
Pewnego wieczoru usiedliśmy przy stole. Michał przeglądał telefon, a ja zebrałam się na odwagę:
– Michał, czy ty mnie w ogóle słyszysz? Czy ja się dla ciebie liczę?
Podniósł wzrok i spojrzał na mnie zaskoczony.
– O co ci chodzi? Przecież wszystko jest dobrze.
– Nie! Nie jest dobrze! – głos mi się załamał. – Czuję się jak powietrze. Jakbyś był żonaty z własną matką, a nie ze mną!
Zapanowała cisza. Michał spuścił głowę. Po chwili wyszedł z pokoju i zamknął się w łazience. Siedziałam przy stole i płakałam. Czułam się bezradna i samotna.
Następnego dnia zadzwoniła pani Halina.
– Kasiu, Michał mówił mi, że jesteś ostatnio jakaś rozdrażniona. Może powinnaś odpocząć? Przyjedźcie do mnie na weekend, zrobię ci rosół.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na wsparcie męża. On zawsze stawał po stronie mamy. Nawet kiedy próbowałam mu tłumaczyć, że potrzebuję więcej przestrzeni, że chcę budować nasze życie po swojemu, on tylko wzruszał ramionami:
– Mama chce dla nas dobrze.
Zaczęłam unikać wspólnych wyjść do teściowej. Michał był coraz bardziej rozdrażniony. Kłóciliśmy się o drobiazgi: o to, kto wyniesie śmieci, kto kupi chleb, kto zadzwoni do hydraulika. Ale tak naprawdę kłóciliśmy się o coś znacznie głębszego – o moje miejsce w jego życiu.
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Michała i patrzyłam w sufit. W głowie miałam tysiące pytań: Czy to ja jestem zbyt wymagająca? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Może to ja nie potrafię się dostosować?
Ale potem przypomniałam sobie rozmowę z moją mamą sprzed kilku miesięcy:
– Kasiu, pamiętaj: jeśli nie postawisz granic teraz, potem będzie tylko trudniej.
Następnego dnia postanowiłam działać. Umówiłam się z Michałem na poważną rozmowę.
– Michał, musimy ustalić zasady. Kocham cię, ale nie mogę dłużej żyć w cieniu twojej mamy. Chcę mieć wpływ na nasze życie. Chcę być twoją żoną, partnerką – nie kimś na doczepkę.
Michał patrzył na mnie długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach strach i zagubienie.
– Nie wiem, czy potrafię… Mama zawsze była dla mnie najważniejsza…
– Ale teraz jesteśmy rodziną – odpowiedziałam cicho. – Jeśli tego nie zrozumiesz, nie wiem czy dam radę dalej tak żyć.
Przez kolejne tygodnie próbował się zmienić. Było trochę lepiej – zaczął częściej pytać mnie o zdanie, czasem nawet odmawiał mamie spotkań. Ale wystarczyła jedna trudniejsza sytuacja – choroba pani Haliny – i wszystko wróciło do starego schematu.
Czułam się coraz bardziej samotna. Przestałam rozmawiać z przyjaciółkami o swoich problemach – bałam się ich oceny. W pracy udawałam uśmiechniętą i pewną siebie kobietę, ale w domu byłam cieniem samej siebie.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i usłyszałam rozmowę Michała z mamą przez telefon:
– Tak mamo… Wiem… Tak zrobię… Nie martw się…
Wtedy coś we mnie pękło. Spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców. Michał dzwonił i pisał przez kilka dni, ale ja potrzebowałam czasu dla siebie.
Dziś minął rok od tamtego dnia. Nadal jestem z Michałem – podjęliśmy terapię małżeńską. Nie jest łatwo. Czasem mam ochotę wszystko rzucić i zacząć od nowa. Ale walczę o siebie i o nas.
Często zastanawiam się: czy można wygrać z przywiązaniem dorosłego syna do matki? Czy warto walczyć o miłość za wszelką cenę? A może czasem trzeba po prostu odejść?