Kiedy zdrada rozbrzmiewa echem – opowieść o miłości i przebaczeniu
— Zosiu, a ty swego Kazika to w ogóle nie karmisz? On, między nami mówiąc, u Wandy Józefówny kolację jada…
Słowa Bronisławy uderzyły mnie jak policzek. Stałam wśród klombów, z ziemią pod paznokciami, i nagle poczułam, jakby cały świat zawirował. Moje dłonie, jeszcze przed chwilą zajęte wyrywaniem chwastów, opadły bezwładnie. Spojrzałam na Bronkę, próbując wyczytać z jej twarzy, czy to tylko plotka, czy może coś więcej. Ale ona już odwróciła się na pięcie, zostawiając mnie z tym jednym zdaniem, które rozbrzmiewało w mojej głowie jak echo.
Kazik… Wanda Józefówna… Kolacja…
Wróciłam do domu, czując jak serce wali mi w piersi. W kuchni pachniało jeszcze świeżym chlebem, który upiekłam rano. Zawsze piekłam chleb w soboty, bo Kazik lubił mieć świeży na niedzielne śniadanie. Teraz jednak ten zapach wydawał mi się obcy, jakby należał do innego życia. Przysiadłam na stołku i przez chwilę patrzyłam w okno, na podwórko, gdzie jeszcze przed chwilą czułam się bezpieczna.
Kazik wrócił późno. Słyszałam jego kroki na ganku, potem skrzypnięcie drzwi. Zawsze wołał: „Zosiu, jestem!” — dziś jednak wszedł cicho, jakby nie chciał mnie obudzić. Ale ja nie spałam. Siedziałam w kuchni, czekając na niego, z sercem ściśniętym jak pięść.
— Gdzie byłeś? — zapytałam, zanim zdążył zdjąć buty.
Zatrzymał się w progu, zaskoczony moim tonem.
— U Staszka. Pomagałem mu z traktorem, wiesz przecież, że się psuje.
Patrzyłam na niego długo. W jego oczach widziałam zmęczenie, ale i coś jeszcze — cień niepokoju.
— A u Wandy Józefówny też byłeś?
Zamarł. Przez chwilę w kuchni panowała cisza tak gęsta, że słyszałam tykanie zegara na ścianie.
— Kto ci to powiedział? — zapytał cicho.
— Bronka. Cała wieś już wie?
Kazik spuścił głowę. Widziałam, jak jego ramiona opadają, jakby nagle stał się o dziesięć lat starszy.
— Zosiu… To nie tak…
— To jak? — przerwałam mu, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Powiedz mi, Kazik, jak to jest?
Nie odpowiedział. Stał w progu, jakby nie wiedział, czy wejść dalej, czy uciec. W końcu odwrócił się i wyszedł na podwórko. Siedziałam sama w kuchni, słysząc tylko szum wiatru za oknem i własny płacz.
Następne dni były jak zły sen. Ludzie patrzyli na mnie inaczej — z litością albo z ciekawością. W sklepie pani Jadzia pytała, czy wszystko u mnie dobrze, ale w jej oczach widziałam pytanie: „Czy już wiesz?” Dzieci wracały ze szkoły cichsze niż zwykle, jakby bały się odezwać. Nawet pies, Burek, patrzył na mnie smutno spod stołu.
Kazik spał w stodole. Przychodził tylko po ubrania albo coś do jedzenia. Nie rozmawialiśmy. Każde z nas żyło w swoim świecie bólu i żalu. Wieczorami leżałam w łóżku i myślałam o wszystkim, co nas łączyło: o pierwszym tańcu na zabawie w remizie, o ślubie w kościele, o narodzinach naszych dzieci. Czy to wszystko miało teraz przestać istnieć przez jedną kolację u Wandy Józefówny?
Któregoś dnia przyszła do mnie Wanda. Weszła bez pukania, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole i spojrzała mi prosto w oczy.
— Zosiu, ja nie chciałam…
— Czego nie chciałaś? — przerwałam jej ostro. — Zabrać mi męża?
Wanda spuściła wzrok.
— On był samotny. Ty ciągle w domu, dzieci, ogród, kury… Przychodził do mnie pogadać. Czasem coś zjadł. Ale to nie było…
— Nie było co? — zapytałam z goryczą. — Zdrady?
Wanda milczała. Widziałam, że płacze. Przez chwilę poczułam nawet litość, ale zaraz przypomniałam sobie wszystkie noce, kiedy czekałam na Kazika, wszystkie chwile niepokoju i upokorzenia.
— Proszę cię, Zosiu… — szepnęła. — Wybacz mi.
Nie odpowiedziałam. Wyszła tak samo cicho, jak przyszła.
Wieczorem Kazik przyszedł do domu. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole. Patrzył na mnie długo, a potem powiedział:
— Przepraszam, Zosiu. Zawiodłem cię. Nie wiem, jak to się stało. Byłem głupi. Myślałem, że czegoś mi brakuje, a tak naprawdę brakowało mi ciebie.
Siedzieliśmy w ciszy. Widziałam łzy w jego oczach. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w nim nie tylko męża, ale i człowieka — słabego, zagubionego, potrzebującego przebaczenia.
Nie wiem, kiedy mu wybaczyłam. Może wtedy, gdy zobaczyłam, jak płacze? Może wtedy, gdy dzieci przytuliły się do niego, a on obiecał im, że już nigdy ich nie zawiedzie? Może wtedy, gdy sama poczułam, jak bardzo go kocham, mimo wszystko?
Życie na wsi to nie bajka. Ludzie mówią, plotkują, oceniają. Ale to my musimy zdecydować, co zrobimy z naszym bólem i naszą miłością. Czy potrafimy przebaczyć? Czy potrafimy zacząć od nowa?
Czasem myślę, że zdrada to nie tylko koniec — to też początek czegoś nowego. Może silniejszego? Może prawdziwszego?
Czy można naprawdę wybaczyć i zapomnieć? Czy miłość jest silniejsza niż ból? Może wy też kiedyś musieliście odpowiedzieć sobie na te pytania…