Futro, które pamięta łzy

— No to ja idę… Kasia.
— Idź.
— Naprawdę wychodzę, Kasia, słyszysz?
— Idź, Wojtek, idź.

Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się za Wojtkiem, poczułam, jakby ktoś wyciągnął korek z butelki pełnej łez. Siedziałam skulona w starym fotelu, tym samym, w którym babcia czytała mi bajki, i płakałam. Cicho, jak wtedy, gdy byłam mała i bałam się, że mama usłyszy. Wtedy płakałam z powodu rozbitej lalki albo złej oceny. Teraz płakałam, bo czułam się rozbita ja sama.

Wojtek wyszedł trzaskając drzwiami. Znowu. Ostatnio coraz częściej wychodził — czasem wracał po godzinie, czasem po nocy. Zawsze zostawiał mnie z tym samym uczuciem: że jestem niewystarczająca. Że nie potrafię być żoną, jakiej on potrzebuje. Że nie umiem być matką dla naszej córki taką, jaką była moja babcia dla mnie.

Przez chwilę siedziałam bez ruchu, wsłuchując się w ciszę mieszkania. W kuchni kapała woda z nieszczelnego kranu. W pokoju obok spała Zosia — nasza siedmioletnia córeczka. Przypomniałam sobie jej pytanie sprzed tygodnia: „Mamo, dlaczego ty i tata się kłócicie?”

Nie umiałam jej odpowiedzieć. Bo jak wytłumaczyć dziecku, że czasem miłość zamienia się w coś ciężkiego i lepkiego jak stare futro? Że czasem nie da się już oddychać pod ciężarem wspólnych lat?

Wstałam i podeszłam do szafy. Otworzyłam ją powoli, jakby bała się, że coś wyskoczy ze środka. Tam wisiało ono — futro po babci. Pachniało naftaliną i czymś jeszcze… czymś znajomym i bolesnym. Przejechałam dłonią po miękkim futrze i poczułam pod palcami ślady dawnych łez.

Babcia zawsze mówiła: „Kasiu, futro to nie tylko ciepło. To pamięć.”

Zamknęłam oczy i wróciły do mnie obrazy z dzieciństwa. Babcia siedząca w tym samym fotelu, głaszcząca mnie po głowie, kiedy mama krzyczała na ojca w kuchni. Babcia była moją przystanią — cichą wyspą spokoju pośród rodzinnych burz.

— Kasiu, pamiętaj — mówiła — ludzie czasem krzyczą, bo nie potrafią płakać.

Wtedy nie rozumiałam tych słów. Teraz rozumiałam aż za dobrze.

Usiadłam z powrotem w fotelu, otulona futrem. Próbowałam oddychać spokojnie, ale łzy znowu napływały do oczu. Przypomniałam sobie dzisiejszą kłótnię z Wojtkiem:

— Ty nigdy mnie nie słuchasz! — krzyczał. — Wszystko zawsze musi być po twojemu!

— Bo ty nigdy nie mówisz, czego chcesz! — odpowiedziałam równie głośno.

— Może dlatego, że nie mam już siły walczyć o cokolwiek w tym domu!

— To idź! Skoro tak ci źle, to idź!

I poszedł.

Zawsze bałam się zostawać sama. Ale tej nocy samotność była jak znajoma kołdra — ciężka, ale własna.

Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam przewijać stare zdjęcia. Znalazłam jedno z babcią — obie uśmiechnięte na tle świątecznej choinki. Pamiętam ten dzień: mama była wtedy w szpitalu po kolejnym załamaniu nerwowym, a ojciec pił z sąsiadem w kuchni. Babcia piekła makowiec i śpiewała kolędy, żeby zagłuszyć ciszę.

Zawsze chciałam być taka jak ona — silna i dobra. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się słaba.

Nagle usłyszałam cichy szelest za drzwiami pokoju Zosi. Otworzyły się powoli i stanęła w nich moja córka — mała dziewczynka w różowej piżamie z króliczkiem.

— Mamo… płaczesz?

Otarłam łzy rękawem futra.

— Nie, kochanie… Już wszystko dobrze.

Zosia podeszła bliżej i wtuliła się we mnie.

— Tata wróci?

Poczułam ukłucie w sercu.

— Myślę, że tak… Tata czasem musi pobyć sam ze sobą. Tak jak ja teraz.

Zosia spojrzała na mnie poważnie.

— Ja też czasem chcę być sama… Ale wolę być z tobą.

Przytuliłam ją mocniej i poczułam jej ciepło przez futro babci. Przez chwilę świat wydawał się prostszy — jakby wszystkie problemy można było przykryć miękkim materiałem wspomnień.

Zosia zasnęła na moich kolanach. Siedziałam tak długo, głaszcząc jej włosy i myśląc o tym, ile razy sama zasypiałam wtulona w babcię. Ile razy marzyłam o tym, żeby ktoś mnie uratował przed dorosłością.

Telefon zawibrował na stole. Wiadomość od Wojtka: „Przepraszam.”

Nie odpisałam od razu. Patrzyłam na śpiącą córkę i zastanawiałam się, czy potrafię jeszcze wybaczać tak łatwo jak kiedyś. Czy potrafię wybaczyć sobie?

Nad ranem przeniosłam Zosię do jej łóżka i wróciłam do fotela. Futro babci leżało na moich ramionach jak ciężar i ochrona jednocześnie.

Może każdy z nas niesie swoje futro — swoje wspomnienia i lęki? Może czasem trzeba pozwolić sobie na łzy, żeby potem móc znów oddychać?

Czy można nauczyć się być szczęśliwym mimo wszystkiego? Czy wystarczy mi odwagi, by spróbować jeszcze raz?