Dlaczego zawsze byłam tą drugą? Moja walka o miejsce w rodzinie męża

– Znowu tylko dla Kasi? – zapytałam cicho, patrząc na stół zastawiony ciastami, które teściowa przyniosła specjalnie dla mojej szwagierki.

Moja teściowa, pani Halina, spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, jakby nie słyszała pytania. Kasia, żona brata mojego męża, już kroiła sernik, śmiejąc się głośno. Ja stałam z boku, trzymając w rękach talerzyk z resztką makowca, który sama upiekłam. Nikt nawet nie spróbował.

Od początku czułam się w tej rodzinie jak gość. Mój mąż, Tomek, zapewniał mnie: „Daj im czas, przyzwyczają się”. Ale minęło już pięć lat od naszego ślubu, a ja wciąż byłam tą drugą synową – tą mniej ważną.

Najbardziej bolało mnie to podczas świąt. Pamiętam pierwszy raz, gdy spędzaliśmy Wigilię u teściów. Halina wręczyła Kasi piękny szal i zestaw kosmetyków. Ja dostałam kubek z napisem „Najlepsza synowa” – ironia losu. Wszyscy się śmiali, a ja poczułam łzy pod powiekami. Tomek ścisnął moją dłoń pod stołem, ale nie powiedział ani słowa.

Z czasem zaczęłam zauważać więcej takich drobnych gestów. Kiedy Kasia i Marek kupili mieszkanie, teściowa pomogła im finansowo – „bo dzieci muszą mieć dobry start”. My dostaliśmy stare firanki i kilka garnków po babci. Gdy urodził się ich syn, Halina niemal zamieszkała u nich przez pierwsze miesiące. Gdy ja urodziłam Zosię, przyjechała raz – na godzinę.

Próbowałam rozmawiać z Tomkiem:
– Czujesz to? Że twoja mama traktuje nas inaczej?
– Przesadzasz – odpowiadał. – Mama po prostu lepiej dogaduje się z Kasią.

Ale to nie była tylko kwestia „dogadywania się”. To była jawna niesprawiedliwość. Czułam się niewidzialna, jakby wszystko, co robię, było mniej ważne. Nawet Zosia dostawała mniej uwagi niż jej kuzyn.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zaprosiłam Halinę na kawę. Chciałam porozmawiać szczerze.
– Mamo… – zaczęłam niepewnie. – Czy coś zrobiłam nie tak? Mam wrażenie, że…
Nie dokończyłam.
– Ależ skąd! – przerwała mi szybko. – Po prostu Kasia jest bardziej otwarta, łatwiej się z nią rozmawia. Ty jesteś taka… zamknięta w sobie.
Zamurowało mnie. Przecież próbowałam! Przynosiłam ciasta, pomagałam przy obiedzie, dzwoniłam z życzeniami. Ale zawsze czułam się jak intruz.

Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Tomek był coraz bardziej zirytowany:
– Przestań robić z siebie ofiarę! – krzyczał pewnego wieczoru. – Może gdybyś się bardziej postarała…
To bolało najbardziej. Nawet on nie widział mojej walki.

W końcu wybuchłam podczas jednej z niedzielnych wizyt. Kasia znów opowiadała o nowym samochodzie, który „dzięki mamie” mogli kupić na raty. Halina kiwała głową z dumą.
– A my? – powiedziałam głośno. – Czy my kiedykolwiek możemy liczyć na coś więcej niż dobre słowo?
Wszyscy zamilkli. Nawet Zosia przestała bawić się klockami.
Halina spojrzała na mnie chłodno:
– Nie każdy potrafi prosić o pomoc.
– A może nie każdy chce być traktowany jak powietrze? – odpowiedziałam drżącym głosem.

Po tej rozmowie przez kilka tygodni nikt do mnie nie dzwonił. Tomek był obrażony, Halina udawała, że nic się nie stało. Czułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej.

Zaczęłam chodzić na spacery z Zosią po parku. Tam spotkałam panią Marię, starszą sąsiadkę.
– Wie pani, co jest najważniejsze? – powiedziała pewnego dnia. – Żeby nie dać sobie wmówić, że jest się gorszym. Rodzina to nie zawsze ci, którzy powinni być najbliżej.
Te słowa dały mi do myślenia.

Zaczęłam budować swoje życie poza rodziną Tomka. Zapisałam się na kurs fotografii, poznałam nowe koleżanki. Zosia zaczęła chodzić do przedszkola i przynosiła do domu rysunki pełne kolorów i uśmiechów.

Po kilku miesiącach Halina zadzwoniła:
– Może wpadniecie na obiad?
Odpowiedziałam spokojnie:
– Zastanowię się.
I po raz pierwszy poczułam ulgę.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będę dla nich kimś więcej niż „tą drugą”. Ale wiem jedno: już nie pozwolę sobie wmówić, że jestem mniej warta.

Czy naprawdę musimy walczyć o miłość w rodzinie? A może czasem lepiej po prostu wybrać siebie?