„Dla wszystkich lepiej” – historia matki, której syn nie zaprosił na ślub

— Nie chcę, żebyś przyszła na mój ślub, mamo. Tak będzie dla wszystkich lepiej.

Słowa Michała dźwięczały mi w uszach jak wyrok. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Patrzyłam na niego — dorosłego mężczyznę, mojego syna, którego wychowywałam sama od dziesięciu lat. Jego twarz była zamknięta, oczy twarde. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.

— Michał… — wyszeptałam. — Przecież jestem twoją matką.

— Wiem. Ale nie chcę, żebyś tam była. To moja decyzja.

Odwrócił się i wyszedł, zostawiając mnie z ciszą, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. Usiadłam przy stole i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Przypomniałam sobie dzień, kiedy się urodził — jak trzymałam go w ramionach, jak obiecywałam sobie, że zawsze będę przy nim. Jak mogło do tego dojść?

Wszystko zaczęło się sypać po rozwodzie z Markiem. Michał miał wtedy trzynaście lat. Marek odszedł do innej kobiety, a ja zostałam z synem i kredytem na mieszkanie. Pracowałam po godzinach w szkole jako nauczycielka polskiego, żeby starczyło na wszystko. Michał zamknął się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać, coraz częściej znikał z domu. Próbowałam do niego dotrzeć, ale każda próba kończyła się kłótnią.

— Zawsze musisz się czepiać! — krzyczał. — Może dlatego tata od ciebie odszedł!

Te słowa bolały. Ale wiedziałam, że to nie jego wina. Był zagubiony, zły, rozczarowany. Ja też byłam. Czułam się winna, że nie potrafiłam utrzymać rodziny razem. Że nie byłam wystarczająco dobra.

Lata mijały. Michał dorastał, ja coraz bardziej oddalałam się od niego. Kiedy skończył liceum, wyprowadził się do ojca. Marek miał już nową rodzinę, nową żonę i córkę. Michał wydawał się tam szczęśliwszy. Przestał do mnie dzwonić. Na święta przychodził tylko z obowiązku, siedział przy stole z telefonem w ręku, odpowiadał półsłówkami.

— Może powinnam była walczyć o ciebie bardziej — powiedziałam mu kiedyś cicho.

— Nie musisz — odpowiedział bez emocji.

Kiedy dowiedziałam się, że się żeni, poczułam cień nadziei. Może to będzie okazja, żeby się zbliżyć? Może poznam jego narzeczoną, może będziemy mogli zacząć od nowa? Zapytałam go o ślub podczas jednej z naszych rzadkich rozmów.

— Mamo, nie chcę, żebyś tam była — powiedział wtedy po raz pierwszy. — To dla wszystkich lepiej.

Nie rozumiałam. Dla kogo lepiej? Dla niego? Dla jego ojca? Dla tej nowej rodziny? Czy naprawdę byłam aż taką przeszkodą?

Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. W pracy nie mogłam się skupić, uczniowie patrzyli na mnie z niepokojem. Koleżanka z pokoju nauczycielskiego, Ania, zapytała:

— Co się dzieje, Zosiu?

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:

— Może on po prostu nie potrafi sobie poradzić z tym wszystkim? Może czuje się rozdarty?

Ale ja czułam tylko ból i upokorzenie. Przecież byłam jego matką! Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie?

Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i przeglądałam stare zdjęcia. Michał jako mały chłopiec na rowerze, Michał z pierwszym świadectwem z czerwonym paskiem, Michał na wakacjach nad morzem. Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej?

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Marka.

— Michał nie chce mnie na ślubie — powiedziałam drżącym głosem.

— Zosiu… — westchnął. — On jest dorosły. Musisz to uszanować.

— Ale dlaczego? Co ja mu zrobiłam?

— On mówi, że nie chce konfliktów. Że boi się, że będzie niezręcznie.

— Niezręcznie? Przecież jestem jego matką!

— Zosiu… — Marek zamilkł na chwilę. — Może powinnaś porozmawiać z nim jeszcze raz?

Spróbowałam. Pojechałam do niego bez zapowiedzi. Otworzyła mi młoda kobieta — jego narzeczona, Kasia.

— Dzień dobry, pani Zosiu — powiedziała cicho. — Michała nie ma w domu.

— Kasiu… czy ja naprawdę nie mogę być na waszym ślubie?

Spojrzała na mnie ze współczuciem.

— Michał bardzo to przeżywa. Boję się, że jak pani przyjdzie, to będzie tylko gorzej. On nie chce wracać do tych wszystkich starych spraw…

Poczułam się jak intruz. Podziękowałam i odeszłam. Na klatce schodowej usiadłam na schodach i płakałam jak dziecko.

W dniu ślubu Michała siedziałam sama w domu. Słuchałam przez ścianę śmiechu sąsiadów, którzy akurat mieli imieniny. Wpatrywałam się w telefon, ale nie zadzwonił ani razu. Wieczorem napisałam mu wiadomość: „Kocham cię, synku. Zawsze będę przy tobie, nawet jeśli mnie nie chcesz.” Nie odpisał.

Minęły tygodnie. W pracy rzuciłam się w wir obowiązków, żeby nie myśleć. Ale każda wolna chwila bolała. Czułam się jak ktoś wykluczony ze swojego własnego życia.

Pewnego dnia spotkałam Kasię w sklepie. Była sama. Podeszła do mnie niepewnie.

— Pani Zosiu… Michał bardzo tęskni. Ale nie potrafi rozmawiać o przeszłości. Proszę mu dać czas.

— Ile jeszcze czasu mam czekać? — zapytałam z goryczą.

— On naprawdę panią kocha. Tylko nie umie tego okazać.

Wróciłam do domu i długo myślałam nad jej słowami. Może rzeczywiście za bardzo naciskałam? Może powinnam była pozwolić mu samemu przyjść?

Dziś mija rok od tamtego dnia. Michał czasem dzwoni, ale rozmowy są krótkie i powierzchowne. Nie widziałam go od miesięcy. Czasem myślę, że straciłam go na zawsze. Ale wciąż mam nadzieję.

Czy można być matką, jeśli twoje dziecko cię odrzuca? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza? Może ktoś z was zna odpowiedź…