Cichy jubileusz: trzydzieści lat razem, których nikt nie chciał świętować
– Mamo, nie dam rady przyjechać. Praca, wiesz jak jest – głos Kasi brzmiał przez telefon chłodno, niemal obco. – Może następnym razem.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam już tylko sygnał końca połączenia. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a w dłoniach ściskałam talerz z jeszcze ciepłym sernikiem. Zawsze piekłam go na specjalne okazje – tak jak dziś, na naszą trzydziestą rocznicę ślubu z Markiem. W salonie Marek poprawiał krawat przed lustrem, choć wiedziałam, że to tylko gest – nie spodziewał się gości.
– I co? – zapytał cicho, nie odwracając się do mnie.
– Kasia nie przyjedzie. Praca.
Westchnął ciężko. – A Bartek?
Nie odpowiedziałam od razu. Bartek nie odbierał ode mnie telefonu od tygodnia. Ostatni raz rozmawialiśmy po jego kłótni z ojcem o politykę. Marek nie potrafił odpuścić, a Bartek nie potrafił wybaczyć.
Usiedliśmy przy stole, na którym czekały dwa talerze, dwa kieliszki i butelka wina. Przez chwilę milczeliśmy, słuchając ciszy mieszkania. Zegar tykał głośniej niż zwykle.
– Pamiętasz naszą pierwszą rocznicę? – zapytałam, próbując rozgonić ciężar tej chwili.
Marek uśmiechnął się smutno. – Wtedy też padało. Ale byliśmy razem. I dzieci biegały po domu.
Zamknęłam oczy i zobaczyłam małą Kasię z rozwianymi włosami i Bartka z rozbitym kolanem. Tamten dom był pełen śmiechu i krzyków. Teraz nawet echo wydawało się cichsze.
Telefon zadzwonił ponownie. Serce zabiło mi szybciej – może Bartek? Może zmienił zdanie?
– Dzień dobry, tu apteka. Przyszły państwa leki na nadciśnienie – usłyszałam głos zza słuchawki.
Odstawiłam telefon na blat i poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy Marku, ale on już widział wszystko.
– Może to nasza wina – powiedział cicho. – Może za dużo wymagaliśmy? Za mało słuchaliśmy?
Pokręciłam głową. – Zawsze chcieliśmy dla nich dobrze. Ale świat się zmienił. Oni są inni.
Marek nalał nam po kieliszku wina. Wypiliśmy za zdrowie tych, których nie było przy stole.
Wieczorem usiadłam na kanapie i przeglądałam stare zdjęcia. Kasia na studniówce, Bartek z pierwszym rowerem, my na Mazurach z dziećmi w ramionach. Każde zdjęcie bolało bardziej niż poprzednie.
Nagle usłyszałam powiadomienie na telefonie. Wiadomość od Bartka: „Wszystkiego najlepszego, mamo i tato. Nie mogę dziś rozmawiać.”
To wszystko. Kilka słów na ekranie, które miały zastąpić obecność.
Marek podszedł do mnie i objął ramieniem.
– Może powinniśmy wyjechać? Zostawić to wszystko? – zapytał nagle.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– I co? Uciec przed własnym życiem?
– Może wtedy dzieci zatęsknią. Może zrozumieją.
Nie odpowiedziałam. W głowie kłębiły mi się pytania: czy naprawdę tak trudno być razem? Czy rodzina musi być tylko wspomnieniem?
Następnego dnia zadzwoniła moja siostra, Basia.
– Jak było wczoraj? – zapytała z troską w głosie.
– Cicho – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Basia westchnęła. – U nas to samo. Dzieci mają swoje życie. My jesteśmy tylko tłem.
Przez kolejne dni próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy to przez nasze kłótnie przy stole? Przez to, że zawsze chcieliśmy mieć rację? A może przez to, że baliśmy się okazywać słabość?
W niedzielę poszliśmy z Markiem na spacer do parku. Widziałam młode rodziny: matki z dziećmi na rowerkach, ojców pchających wózki. Patrzyłam na nich z zazdrością i smutkiem.
– Myślisz, że kiedyś wrócą? – zapytał Marek nagle.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale chyba musimy nauczyć się żyć dla siebie.
Wieczorem napisałam do Kasi: „Tęsknię za tobą. Chciałabym cię zobaczyć.”
Odpisała po kilku godzinach: „Mamo, mam dużo pracy. Może w przyszłym miesiącu.”
Zrozumiałam wtedy, że nasze dzieci wybrały własną drogę. Że rodzina to już nie wspólne obiady i święta, ale krótkie wiadomości i zdjęcia na Facebooku.
Ale czy naprawdę tak musi być? Czy można jeszcze odbudować mosty nad rzeką milczenia?
Czasem patrzę na Marka i myślę: „Może to już nasz czas na spokój?” Ale potem słyszę echo dawnych lat i czuję ból pustki.
Czy ktoś jeszcze czuje to samo? Czy tylko ja boję się, że rodzina stanie się tylko wspomnieniem?