Zrobiłem test DNA, by udowodnić, że jestem ojcem. Wynik zniszczył mi życie – a potem odkryłem prawdę, której nikt się nie spodziewał.
– Nie wierzę ci! – krzyknąłem, czując jak krew pulsuje mi w skroniach. Stałem w kuchni naprzeciwko Magdy, mojej żony od dwunastu lat, matki naszych dwóch synów. W ręku ściskałem kopertę z laboratorium. – Jak mogłaś mi to zrobić?
Magda patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, łzy spływały jej po policzkach. – Michał, przysięgam ci, nigdy cię nie zdradziłam! To musi być jakaś pomyłka!
Ale jak mogła to być pomyłka? Test DNA był jednoznaczny: nie jestem biologicznym ojcem ani Kuby, ani Stasia. Przez kilka tygodni nie mogłem spać. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy całe moje życie było kłamstwem? Czy przez dwanaście lat wychowywałem cudze dzieci?
Wszystko zaczęło się niewinnie. Kuba miał mieć operację wyrostka i lekarz zapytał o naszą grupę krwi. Z ciekawości zrobiłem testy – i wtedy coś się nie zgadzało. Zacząłem drążyć temat, aż w końcu zamówiłem test DNA. Chciałem tylko potwierdzić swoje ojcostwo, rozwiać wątpliwości. Zamiast tego dostałem cios prosto w serce.
Przez pierwsze dni chodziłem jak cień. Unikałem Magdy, unikałem dzieci. Kuba miał wtedy jedenaście lat, Staś dziewięć. Patrzyli na mnie z niepokojem, nie rozumieli, dlaczego tata nagle przestał się do nich odzywać.
– Tato, pobawisz się ze mną? – zapytał któregoś wieczoru Staś, trzymając w ręku klocki Lego.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Po prostu wyszedłem z pokoju.
W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem Magdzie, że chcę rozwodu. Ona błagała mnie na kolanach, żebyśmy poszli do psychologa, żebyśmy spróbowali to wyjaśnić. Ale ja byłem pewien swojego. Złożyłem pozew o rozwód i wystąpiłem do sądu o ustalenie ojcostwa.
W sądzie Magda powtarzała jak mantrę: – Michał jest ojcem moich dzieci! Nie wiem, skąd ten wynik!
Sędzia patrzył na mnie z politowaniem. Adwokat Magdy próbował podważyć wiarygodność laboratorium, ale kolejne testy potwierdzały to samo: nie jestem biologicznym ojcem Kuby i Stasia.
Moja rodzina się ode mnie odwróciła. Mama powiedziała mi przez telefon: – Michał, musisz być silny dla chłopców. Oni cię potrzebują.
Ale ja czułem tylko pustkę i gniew. Zacząłem pić. Przestałem chodzić do pracy. Siedziałem w domu i patrzyłem na zdjęcia z wakacji: Mazury, Bałtyk, święta u dziadków… Czy to wszystko było na niby?
Po kilku miesiącach sąd orzekł rozwód z winy Magdy. Dzieci zostały przy niej, a ja miałem widzenia co drugi weekend. Przez długi czas nie potrafiłem patrzeć chłopcom w oczy.
Któregoś dnia zadzwonił do mnie lekarz rodzinny. – Panie Michale, czy mógłby pan przyjechać na rozmowę? To ważne.
Pojechałem bez przekonania. Lekarz siedział za biurkiem z poważną miną.
– Otrzymaliśmy wyniki dodatkowych badań genetycznych…
– Co z nimi? – zapytałem obojętnie.
– Pan ma bardzo rzadką mutację genetyczną zwaną mozaicyzmem germinalnym. To znaczy, że pana komórki rozrodcze mają inny materiał genetyczny niż reszta pana organizmu.
Patrzyłem na niego jak na wariata.
– Co to znaczy?
– To znaczy… że jest pan biologicznym ojcem swoich dzieci. Testy DNA pobrane ze śliny czy krwi tego nie wykryły, ale testy nasienia już tak.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłem oddychać.
– Czyli… to wszystko przez błąd medycyny?
Lekarz skinął głową.
Wyszedłem z gabinetu jak we śnie. Przez miesiące nienawidziłem Magdy, straciłem rodzinę, a wszystko przez rzadką mutację genetyczną, o której nikt wcześniej nie słyszał.
Zadzwoniłem do Magdy. Nie odebrała. Pojechałem pod jej blok i czekałem godzinę w samochodzie. W końcu wyszła z chłopcami.
– Michał? – zapytała cicho.
Zacząłem płakać. Po raz pierwszy od lat.
– Przepraszam – wyszeptałem. – Przepraszam za wszystko.
Chłopcy rzucili mi się na szyję. Magda stała obok i płakała razem ze mną.
Dziś próbujemy odbudować nasze życie na nowo. Chodzimy razem na terapię rodziną, chłopcy zaczynają mi ufać na nowo. Ale blizny zostały – i pewnie już nigdy nie znikną.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile warte jest zaufanie? Czy można je odbudować po takim piekle? Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć?