Zazdrość w cieniu sukcesu: Opowieść o gniewie, rodzinie i cenie ambicji

– Znowu dostałeś awans? – zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. Michał tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się tym swoim pewnym siebie uśmiechem, który zawsze wywoływał we mnie mieszankę podziwu i wściekłości. Siedzieliśmy przy stole w naszym rodzinnym domu w Łodzi, a mama nakładała kolejną porcję schabowego na talerz Michała, jakby to był medal za zasługi.

– No co? Pracuję ciężko – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – Może gdybyś nie zmieniała pracy co pół roku, też byś coś osiągnęła.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego. Wszyscy przy stole zamilkli. Ojciec spojrzał na mnie z troską, ale nie powiedział nic. Mama westchnęła ciężko i zaczęła zbierać talerze, jakby chciała zetrzeć napięcie razem z okruchami chleba.

Od dziecka byłam tą drugą. Michał – olimpijczyk z matematyki, student Politechniki Warszawskiej, teraz menedżer w dużej firmie IT. Ja – wieczna poszukiwaczka, która nie potrafiła znaleźć swojego miejsca. Pracowałam w agencji reklamowej, potem w kawiarni, przez chwilę nawet próbowałam swoich sił jako copywriterka. Nic nie dawało mi poczucia spełnienia. Ale najgorsze było to, że cokolwiek robiłam, zawsze słyszałam: „A Michał…”

Tamtego wieczoru nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit swojego starego pokoju i czułam, jak narasta we mnie gniew. Nie na Michała – na siebie. Na to, że pozwoliłam mu być moją miarą wartości. Na to, że każda jego porażka była dla mnie powodem do radości, a każdy sukces – do rozpaczy.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Anka, moja przyjaciółka jeszcze z liceum.

– Słyszałam o awansie twojego brata – zaczęła ostrożnie.

– Tak, wszyscy już wiedzą – odpowiedziałam z goryczą.

– A ty? Co u ciebie?

Zawahałam się. Chciałam powiedzieć jej prawdę: że czuję się przegrana, że mam dość porównań i oczekiwań. Ale zamiast tego rzuciłam: – Szukam nowej pracy.

– Może powinnaś spróbować czegoś zupełnie innego? – zaproponowała Anka. – Przecież zawsze lubiłaś pisać.

Westchnęłam. Pisać… Kiedyś marzyłam o tym, żeby wydać książkę. Ale potem życie mnie przygniotło rachunkami, presją rodziny i własnymi kompleksami.

Tego dnia postanowiłam zrobić coś szalonego. Otworzyłam laptopa i zaczęłam pisać opowiadanie o dziewczynie, która żyje w cieniu swojego brata. Słowa płynęły same. Były pełne gniewu, zazdrości i bólu – ale też nadziei.

Przez kolejne tygodnie pisałam codziennie po pracy. Nie mówiłam nikomu o swoim projekcie. Nawet Ance. To była moja tajemnica, mój sposób na radzenie sobie z emocjami.

W międzyczasie relacje z Michałem stawały się coraz bardziej napięte. Unikaliśmy się podczas rodzinnych spotkań. Mama próbowała nas godzić:

– Jesteście rodzeństwem! Powinniście się wspierać!

Ale jak wspierać kogoś, kto jest twoim największym rywalem?

Pewnego dnia Michał zadzwonił do mnie niespodziewanie.

– Możemy się spotkać? – zapytał cicho.

Spotkaliśmy się w parku na Julianowie. Było zimno i padał deszcz.

– Słuchaj… – zaczął niepewnie. – Wiem, że ostatnio byłem dla ciebie niemiły. Przepraszam.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego i widziałam nie tego pewnego siebie menedżera, ale mojego brata z dzieciństwa – tego, który pomagał mi budować zamki z piasku nad Bałtykiem.

– Zawsze miałem wrażenie, że muszę być najlepszy – powiedział nagle Michał. – Bo inaczej… nie wiem… zawiodę wszystkich.

Te słowa mnie zaskoczyły.

– Myślisz, że ja tego nie czuję? – zapytałam cicho.

Usiedliśmy na ławce i przez chwilę milczeliśmy.

– Może oboje za bardzo przejmujemy się tym, co myślą inni – powiedziałam w końcu.

Michał uśmiechnął się smutno.

Po tej rozmowie coś się zmieniło. Nie od razu staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, ale zaczęliśmy rozmawiać szczerze o swoich lękach i ambicjach.

Kilka miesięcy później wysłałam swoje opowiadanie na konkurs literacki. Nie wygrałam, ale dostałam wyróżnienie i propozycję publikacji w lokalnym czasopiśmie.

Kiedy pokazałam to rodzicom, mama rozpłakała się ze wzruszenia.

– Jesteśmy z ciebie dumni – powiedziała.

Po raz pierwszy poczułam się naprawdę wolna od porównań i oczekiwań innych.

Czasem jeszcze wraca do mnie zazdrość i gniew – to uczucia, których trudno się pozbyć na zawsze. Ale nauczyłam się je rozpoznawać i nie pozwalać im rządzić moim życiem.

Czy naprawdę musimy całe życie ścigać się z innymi? A może wystarczy zaakceptować siebie takim, jakim jesteśmy? Co wy o tym myślicie?