Zawsze jest czas na nowe początki – historia matki i córki

— Matko, czyś ty zupełnie zmysły postradała? — głos Małgosi odbił się echem od ścian naszej kuchni, a ja poczułam, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w splot słoneczny. Stałam przy zlewie, obierając ziemniaki na obiad, a dłonie zaczęły mi drżeć tak bardzo, że jeden z ziemniaków wypadł mi z rąk i potoczył się po podłodze. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć po policzkach. W milczeniu podniosłam ziemniaka i wróciłam do pracy, udając, że nic się nie stało.

Małgosia patrzyła na mnie z wyrzutem. Miała już trzydzieści lat, własną rodzinę i mieszkanie w Warszawie, ale wciąż przyjeżdżała do mnie na weekendy do naszego starego domu w Radomiu. Zawsze była moją dumą — zdolna, ambitna, uparta. Ale dziś widziałam w jej oczach coś więcej niż tylko rozczarowanie. To była złość pomieszana z lękiem.

— Ludzie już palcami pokazują — dodała ciszej, jakby bała się, że sąsiedzi usłyszą przez ścianę. — Po co ci to? Chcesz być pośmiewiskiem całej ulicy?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie kłębiły mi się myśli. Przez całe życie byłam tą „porządną”, „spokojną” żoną i matką. Po śmierci męża zostałam sama w dużym domu, który nagle stał się dla mnie za cichy i za pusty. Przez lata tłumiłam swoje marzenia i potrzeby, bo przecież najważniejsza była rodzina. Ale teraz… Teraz miałam już sześćdziesiąt dwa lata i coraz częściej budziłam się w nocy z poczuciem, że coś mnie omija.

— Małgosiu — zaczęłam cicho, odkładając nóż na blat. — Czy ty naprawdę myślisz, że w moim wieku nie wolno mi już niczego chcieć?

Córka przewróciła oczami.

— Mamo, nie o to chodzi! Ale… Ty chcesz wyjechać do Krakowa? Zacząć wszystko od nowa? Z tym… tym Adamem? Przecież nawet go dobrze nie znasz!

Adam. Poznałam go przypadkiem na kursie fotografii dla seniorów. Był wdowcem, miał ciepły uśmiech i potrafił słuchać. Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się na kawie, rozmawialiśmy godzinami o książkach, podróżach i życiu. Po raz pierwszy od lat poczułam się widziana — nie jako matka czy sąsiadka, ale jako kobieta.

— Znam go lepiej niż myślisz — odpowiedziałam spokojnie. — I nie chodzi tylko o niego. Chcę spróbować czegoś nowego. Zawsze marzyłam o tym, żeby mieszkać w Krakowie. Chcę robić zdjęcia, chodzić na wystawy…

Małgosia westchnęła ciężko.

— A ja? A wnuki? Myślałaś o nas?

Zabolało mnie to pytanie. Oczywiście, że myślałam. Ale czy zawsze muszę rezygnować z siebie dla innych?

Wieczorem siedziałam sama w salonie. W rękach obracałam stary album ze zdjęciami — ślubne fotografie z Januszem, pierwsze kroki Małgosi, wakacje nad Bałtykiem. Każde zdjęcie przypominało mi o tym, ile już przeżyłam… i ile jeszcze mogłabym przeżyć.

Następnego dnia Małgosia wyjechała wcześnie rano. Nie pożegnałyśmy się serdecznie — tylko szybkie „do zobaczenia”, jakbyśmy obie bały się powiedzieć coś więcej.

Przez kolejne dni czułam się rozdarta. Sąsiedzi rzeczywiście zaczęli szeptać za moimi plecami. Pani Zofia z naprzeciwka zapytała mnie w sklepie:

— Pani Haniu, to prawda, że pani sprzedaje dom?

Skinęłam głową.

— A co pani będzie robić w tym wieku? — dopytywała z troską podszytą ciekawością.

— Żyć — odpowiedziałam krótko.

Wieczorami dzwonił Adam.

— Nie musisz się spieszyć — mówił łagodnie. — Wiem, że to trudne.

Ale ja już podjęłam decyzję.

Sprzedaż domu trwała kilka miesięcy. Każdy kąt był pełen wspomnień: dziecięce rysunki na ścianie w kuchni, stary fotel Janusza przy oknie, zapach jabłek z ogrodu. Pakowałam rzeczy powoli, płacząc nad każdą pamiątką.

Małgosia przestała odbierać moje telefony. Wysyłała tylko krótkie SMS-y: „Daj znać, jak będziesz potrzebować pomocy”. Czułam jej żal i rozczarowanie.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Adam przyjechał po mnie samochodem. Stałam na progu domu z walizką i przez chwilę miałam ochotę zawrócić — zostać tu jeszcze choćby jeden dzień… Ale wiedziałam, że jeśli teraz nie pójdę za głosem serca, już nigdy nie będę miała odwagi spróbować.

Kraków przywitał mnie deszczem i zapachem świeżych obwarzanków na Rynku Głównym. Adam pokazał mi swoje ulubione miejsca: Planty, księgarnię na Grodzkiej, małą kawiarnię z widokiem na Wawel. Czułam się jak turystka we własnym życiu — wszystko było nowe i trochę straszne.

Pierwsze tygodnie były trudne. Tęskniłam za Małgosią i wnukami. Czasem budziłam się w nocy z poczuciem winy: czy naprawdę miałam prawo zostawić wszystko dla siebie? Ale potem szłam na spacer z aparatem fotograficznym i odkrywałam świat na nowo: stare kamienice o świcie, dzieci bawiące się na placu zabaw, pary zakochanych nad Wisłą.

Po kilku miesiącach Małgosia zadzwoniła.

— Mamo… Tęsknię za tobą — powiedziała cicho.

Poczułam ulgę i wzruszenie.

— Ja też za tobą tęsknię, kochanie.

Przyjechała do mnie z wnukami na ferie zimowe. Spacerowałyśmy razem po Kazimierzu, piłyśmy gorącą czekoladę w kawiarni i śmiałyśmy się z dawnych wspomnień. Powoli zaczynała rozumieć moją decyzję.

Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno na nowe początki. Czasem trzeba mieć odwagę zawalczyć o siebie — nawet jeśli oznacza to rozczarowanie bliskich i wyjście poza utarte schematy.

Czy egoizm matki to zawsze zdrada wobec rodziny? A może czasem trzeba pozwolić sobie na szczęście — by móc dawać je innym?