Zawsze byłam dla innych. Czy w końcu mogę być ważna dla siebie?

– Iwona, gdzie są moje skarpetki?! – głos męża przebił się przez poranny gwar, jakby był syreną alarmową. Ledwo zdążyłam nalać mleka do miski dla Kuby, a już słyszałam, jak Zosia płacze w łazience, bo nie może znaleźć szczotki do włosów. W kuchni pachniało przypalonym tostem. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli. Ja? Ja byłam tylko tłem.

– Mamo, kanapka z serem! – Kuba walił łyżką w stół.

– Iwona, nie widziałaś mojej teczki? – mąż już stał w progu, zniecierpliwiony.

Zamknęłam oczy. Przez sekundę wyobraziłam sobie, że po prostu wychodzę. Zakładam płaszcz, zamykam za sobą drzwi i idę przed siebie. Ale otworzyłam oczy i zobaczyłam bałagan na stole, rozlane mleko i dzieci z minami pełnymi pretensji. Jak co rano.

– Zaraz wszystko będzie – powiedziałam cicho, choć nikt nie słuchał.

W tamtej chwili poczułam coś dziwnego. Jakby ktoś ścisnął mnie za gardło od środka. Przecież ja też tu jestem. Oddycham, czuję, żyję. Ale czy ktoś to widzi?

Po południu zadzwoniła mama.

– Iwonko, przyjedź jutro, trzeba pomóc przy ogrodzie. Tata znowu się źle czuje.

– Mamo, mam pracę, dzieci…

– Wiem, wiem, ale kto jak nie ty? Zawsze mogę na ciebie liczyć.

Zawsze mogła. Wszyscy mogli. Byłam jak niewidzialna nić spinająca wszystko razem. Bez mnie dom się rozpadnie, rodzice sobie nie poradzą, dzieci będą głodne, mąż się zgubi w swoim własnym życiu.

Wieczorem usiadłam na łóżku i patrzyłam w lustro. Zobaczyłam kobietę z podkrążonymi oczami. Kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie? Kiedy ostatni raz ktoś zapytał: „Iwona, czego ty chcesz?”

Mąż wszedł do pokoju.

– Jutro wrócę później, mam spotkanie z klientem. Ogarniesz dzieci?

– A gdybym ja chciała gdzieś wyjść?

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Przecież nigdy nie wychodzisz.

Wtedy coś we mnie pękło.

Następnego dnia rano nie zrobiłam śniadania. Usiadłam przy stole z kubkiem kawy i patrzyłam przez okno. Dzieci kręciły się po kuchni zdezorientowane.

– Mamo, a śniadanie?

– Dziś robicie sami – powiedziałam spokojnie.

Mąż spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Co się stało?

– Nic się nie stało. Po prostu dziś jestem ważna dla siebie.

Wyszłam na spacer do parku. Słońce świeciło jasno, a ja czułam się lekka jak nigdy wcześniej. Po raz pierwszy od lat miałam czas tylko dla siebie. Usiadłam na ławce i zaczęłam płakać. Ze szczęścia? Z ulgi? Z żalu za tymi wszystkimi latami, kiedy siebie nie widziałam?

Po powrocie do domu czekała mnie burza.

– Co to ma znaczyć?! – mąż był wściekły. – Nie możesz tak po prostu zostawić wszystkiego!

– A ty możesz? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział. Odszedł do swojego gabinetu trzaskając drzwiami.

Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Mamo… jesteś chora?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Nie, kochanie. Po prostu chcę być szczęśliwa.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Iwonko, czemu cię nie było?

– Mamo, muszę zadbać o siebie. Nie dam rady być wszędzie naraz.

Usłyszałam ciszę po drugiej stronie słuchawki.

– Ale…

– Przepraszam – przerwałam jej – ale dziś muszę być ważna dla siebie.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Mąż chodził obrażony, dzieci próbowały same robić sobie kanapki i prasować ubrania (z różnym skutkiem). Mama przestała dzwonić codziennie.

Czułam się winna i wolna jednocześnie. Każdego dnia uczyłam się mówić „nie”. Każdego dnia patrzyłam w lustro i próbowałam zobaczyć siebie – nie tylko matkę, żonę, córkę, ale kobietę z marzeniami i potrzebami.

Zaczęłam wychodzić na spacery, zapisałam się na jogę w domu kultury. Poznałam tam Magdę – rozwódkę z dwójką dzieci, która opowiedziała mi swoją historię o walce o siebie po latach życia w cieniu męża.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z mężem przy stole.

– Nie rozumiem cię – powiedział cicho. – Zawsze byłaś taka… niezawodna.

– Byłam zmęczona byciem niezawodną – odpowiedziałam. – Chcę być sobą. Chcę być szczęśliwa.

Patrzył na mnie długo.

– A co ze mną? Co z dziećmi?

– Nadal was kocham. Ale jeśli nie zadbam o siebie, nie będę miała siły kochać was dalej.

Nie odpowiedział od razu. Ale następnego dnia sam zrobił śniadanie dzieciom. Mały krok, ale dla mnie ogromny znak.

Mama zadzwoniła po tygodniu.

– Iwonko… może przyjedziesz w sobotę? Ale jeśli nie możesz, to rozumiem.

Poczułam łzy pod powiekami.

– Przyjadę, mamo. Ale tylko na chwilę. Muszę też odpocząć.

Dziś patrzę w lustro i widzę siebie – trochę zmęczoną, trochę przestraszoną nowym życiem, ale prawdziwą. Uczę się być ważna dla siebie każdego dnia od nowa.

Czy naprawdę można nauczyć bliskich szanować nasze granice? Czy kobieta w polskiej rodzinie ma prawo być najpierw sobą, a dopiero potem wszystkim innym? Co wy o tym myślicie?