Zatrzymaj się przy niej, to twój wybór, ja będę tęsknić

Dzisiaj coś mnie tknęło, żeby to zapisać. Może dlatego, że noc była wyjątkowo cicha, a ja nie mogłem zasnąć. Siedziałem na ławce w pustym wagonie podmiejskiego pociągu, a mój pies, Borys, leżał u moich stóp. „Spotkałeś ją pierwszy, więc idź z nią” – powiedziałem do niego cicho, choć wiedziałem, że nie rozumie słów, tylko ton. „Będzie mi ciebie brakować.”

Pociąg zwalniał przed stacją Warszawa Wschodnia. Ludzie już ustawiali się w kolejce do wyjścia, niecierpliwie zerkając na zegarki. Za oknami w świetle jaskrawych latarni coraz wolniej migały sylwetki na peronie. Wreszcie skład drgnął parę razy i stanął. Wstałem i pogłaskałem Borysa po łbie. On spojrzał na mnie tym swoim wiernym wzrokiem, jakby wiedział, że coś się zmieni na zawsze.

Wysiadłem z pociągu razem z nim. Na peronie czekała już Magda – moja żona. Stała w płaszczu, z twarzą ukrytą w szaliku. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Borys podbiegł do niej i polizał ją po dłoni. Magda uśmiechnęła się smutno.

– Marek… – zaczęła cicho. – Przemyślałeś to?

Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem chaos. Ostatnie tygodnie były dla nas piekłem. Kłótnie o wszystko: o pieniądze, o czas, o to, kto wyprowadza psa i kto odbiera dzieci ze szkoły. Ale najbardziej bolało mnie to, że przestaliśmy być dla siebie ważni. Zostaliśmy razem tylko dla dzieci i… dla Borysa.

– Tak – powiedziałem w końcu. – Jeśli chcesz go zabrać do siebie…

Magda spojrzała na mnie z wyrzutem.

– To nie jest kwestia chcenia! Ty wiesz, że dzieci go kochają. A ty… Ty masz teraz tę swoją nową pracę w Gdańsku. Nie będziesz miał dla niego czasu.

Poczułem gulę w gardle. Nowa praca była moją szansą na lepsze życie – przynajmniej tak sobie powtarzałem. Ale czy naprawdę chciałem zostawić wszystko za sobą?

Borys patrzył raz na mnie, raz na Magdę. Jakby czekał na sygnał.

– Zatrzymaj się przy niej, to twój wybór – powiedziałem do psa, choć wiedziałem, że to ja muszę podjąć decyzję.

Magda schyliła się i przytuliła Borysa.

– Dzieci będą szczęśliwe – szepnęła.

Wtedy usłyszałem głos syna:

– Tata! Tata! – Kuba biegł przez peron z plecakiem na jednym ramieniu. Za nim szła Zosia, trzymając w ręku pluszowego misia.

– Tato, Borys zostaje z nami? – zapytała Zosia z nadzieją w oczach.

Spojrzałem na nich wszystkich: Magda, dzieci i Borys – moja rodzina, choć już rozbita. Poczułem się jak intruz we własnym życiu.

– Tak… – wyszeptałem. – Borys zostaje z wami.

Kuba rzucił się do psa i objął go za szyję. Zosia zaczęła płakać ze szczęścia.

Magda spojrzała na mnie z wdzięcznością i smutkiem jednocześnie.

– Dziękuję – powiedziała cicho.

Odwróciłem się szybko, bo nie chciałem, żeby widzieli moje łzy. Poszedłem w stronę wyjścia z dworca, czując jak serce mi pęka. Każdy krok był ciężki jak ołów.

Wyszedłem na pustą ulicę. Noc była zimna i wilgotna. Przez chwilę stałem bez ruchu, próbując złapać oddech.

W głowie słyszałem głos Magdy sprzed kilku dni:

– Marek, nie możemy tak dalej żyć. Udajemy przed dziećmi i przed sobą. Musimy coś zmienić.

Wtedy myślałem, że damy radę wszystko naprawić. Ale teraz wiedziałem, że to koniec.

Zadzwonił telefon. To była mama.

– Marek? Wszystko w porządku?

Nie wiedziałem co odpowiedzieć.

– Tak… Wszystko dobrze – skłamałem.

– Synku… Wiem, że ci ciężko. Ale czasem trzeba pozwolić odejść temu, co się kocha.

Rozłączyłem się bez słowa. Stałem jeszcze chwilę pod latarnią i patrzyłem na światła miasta. Czułem się samotny jak nigdy wcześniej.

Wróciłem do pustego mieszkania w Gdańsku nad ranem. Borysa nie było przy drzwiach, nie słyszałem jego pazurów stukających o parkiet. Położyłem się na kanapie i patrzyłem w sufit.

Przez kolejne dni próbowałem żyć normalnie: praca, zakupy, rozmowy przez telefon z dziećmi. Ale za każdym razem, gdy wracałem do domu, brakowało mi tego ciepłego futra przy nodze i mokrego nosa trącającego dłoń.

Czasami dzwoniła Magda i opowiadała o dzieciach i Borysie: jak Kuba uczy go nowych sztuczek, jak Zosia zasypia przy nim na dywanie. Słuchałem tego z bólem i radością jednocześnie.

Któregoś wieczoru zadzwoniła Zosia:

– Tato… Borys cię szukał dzisiaj pod drzwiami…

Zacisnąłem powieki i poczułem łzy spływające po policzkach.

– Powiedz mu… Powiedz mu, że też za nim tęsknię.

Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie Borysa leżącego na swoim starym kocu w pokoju dzieci. Wyobraziłem sobie ich śmiech i szczęście.

Może właśnie tak miało być? Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co się kocha najbardziej?

Czy można być dobrym ojcem i jednocześnie pozwolić sobie na własne szczęście? Czy poświęcenie zawsze oznacza stratę? Czasami myślę o tym nocami i nie znajduję odpowiedzi…