Zapomniana przez Własnych: Ostatnie Ostrzeżenie Matki
Deszcz bębnił o parapet, a ja siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w filiżankę zimnej już herbaty. W domu panowała cisza tak gęsta, że słyszałam własny oddech i tykanie starego zegara na ścianie. Od tygodni nie słyszałam głosów moich dzieci. Ani telefonów, ani wiadomości. Cisza. Tylko ja, cztery ściany i wspomnienia, które coraz częściej bolą.
– Może powinnam zadzwonić do Kasi? – szepnęłam sama do siebie, choć wiedziałam, że znowu usłyszę: „Mamo, jestem zajęta, oddzwonię później”. A później nigdy nie nadchodziło. Michał? On zawsze miał wymówki: praca, dzieci, wyjazdy. Zosia? Odkąd wyjechała do Wrocławia, jakby zapomniała, że ma matkę.
Zawsze byłam dla nich. Gotowałam ulubione zupy, szyłam kostiumy na szkolne przedstawienia, czuwałam przy łóżku, gdy mieli gorączkę. Oddałam im wszystko – czas, zdrowie, marzenia. Nawet dom, ten stary dom na przedmieściach Krakowa, zostawiłam im w testamencie. Bo przecież rodzina to najważniejsze.
A teraz? Teraz jestem dla nich niewidzialna. Jakby matka była tylko funkcją – do spełnienia przez pierwsze dwadzieścia lat ich życia, a potem można ją wyłączyć.
Wstałam i podeszłam do okna. Deszcz rozmywał świat za szybą. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Kasia wyprowadziła się do własnego mieszkania. „Mamo, będę dzwonić codziennie!” – obiecywała wtedy z uśmiechem. Michał przytulił mnie mocno po narodzinach swojej córki: „Mamo, nie damy rady bez twojej pomocy”. A teraz? Nawet na święta muszę się prosić o zaproszenie.
Telefon zadzwonił nagle i aż podskoczyłam ze strachu. To był tylko bank – przypomnienie o opłacie za prąd. Westchnęłam ciężko i usiadłam z powrotem przy stole. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Ale dokąd? Do kogo?
Wieczorem zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Kasi.
– Halo? – jej głos był zmęczony.
– Kasiu… chciałam tylko zapytać, jak się czujesz.
– Mamo, teraz nie mogę rozmawiać. Mam spotkanie online. Oddzwonię później.
– Ale…
– Pa!
Zostałam z sygnałem w słuchawce i łzami w oczach. Próbowałam jeszcze Michała – nie odebrał. Zosia wysłała krótkiego smsa: „Jestem zajęta”.
Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. W głowie tłukły mi się pytania: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ich rozpieszczałam? A może po prostu taka jest kolej rzeczy – dzieci dorastają i zapominają o rodzicach?
Rano podjęłam decyzję. Jeśli nie chcą mnie widzieć ani słyszeć, muszę zadbać o siebie. Nie będę już czekać na ich łaskę.
Zadzwoniłam do agencji nieruchomości.
– Dzień dobry, chciałabym sprzedać dom – powiedziałam drżącym głosem.
– Oczywiście, proszę podać adres…
Po rozmowie poczułam ulgę i strach jednocześnie. To był mój dom przez czterdzieści lat! Tu rodziły się moje dzieci, tu świętowaliśmy Boże Narodzenie, tu płakałam po śmierci męża. Ale co mi po domu, jeśli jestem w nim sama jak palec?
Wieczorem zadzwoniła Kasia.
– Mamo, co się dzieje? Agencja nieruchomości dzwoniła do mnie z pytaniem o zgodę na sprzedaż domu!
– Tak, Kasiu. Chcę sprzedać dom i zamieszkać gdzieś, gdzie nie będę czuła się jak duch.
– Ale… przecież to nasz dom rodzinny!
– Wasz? Kiedy ostatnio tu byliście? Kiedy ostatnio zapytaliście mnie, czy czegoś potrzebuję?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… przepraszam. Nie wiedziałam, że aż tak ci źle.
– Nie chodzi o przeprosiny. Chodzi o to, żebyście pamiętali, że jestem waszą matką. Że też mam uczucia.
Następnego dnia pojawił się Michał z wnuczką.
– Mamo… nie wiedziałem, że jesteś taka samotna – powiedział cicho.
– Nie chciałem ci przeszkadzać… Myślałem, że lubisz spokój.
– Spokój to nie to samo co samotność – odpowiedziałam gorzko.
Przez kolejne dni dzieci zaczęły dzwonić częściej. Kasia przyjechała z ciastem i kwiatami. Zosia zadzwoniła z Wrocławia i obiecała odwiedzić mnie w weekend.
Ale ja już podjęłam decyzję. Chcę żyć dla siebie – nie dla pustych obietnic i sporadycznych wizyt. Chcę mieć prawo do szczęścia i godności.
Kiedy powiedziałam dzieciom o sprzedaży domu, były w szoku.
– Mamo! Przecież to nasza historia!
– Moja historia to samotność w tym domu przez ostatnie lata – odpowiedziałam spokojnie.
Nie wiem jeszcze, gdzie zamieszkam ani co przyniesie przyszłość. Ale wiem jedno: nie pozwolę już sobie na bycie niewidzialną.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę trzeba postawić wszystko na ostrzu noża, żeby najbliżsi nas zauważyli? Czy miłość rodzinna zawsze musi być walką o uwagę i szacunek? Może ktoś z was zna odpowiedź…