Zamiast być ojcem, oddał syna swojej mamie. Moja walka o wsparcie, której nikt nie widział
— Ivana, nie przesadzaj. Mama wie lepiej, jak się zajmować dziećmi — usłyszałam od Michała, kiedy po raz kolejny próbowałam porozmawiać z nim o naszym synu. Stał w kuchni, opierając się o blat, z kubkiem kawy w dłoni. Jego wzrok był chłodny, jakby to wszystko go nie dotyczyło. A ja czułam, jak we mnie coś pęka.
Nie tak miało być. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, Michał był szczęśliwy. Przynajmniej tak mówił. Plany o wspólnym życiu, o rodzinie, o tym, że będziemy razem wychowywać nasze dziecko — to wszystko wydawało się wtedy takie realne. Ale życie szybko zweryfikowało te marzenia.
Po porodzie wszystko się zmieniło. Michał coraz częściej znikał z domu — tłumaczył się pracą, zmęczeniem, koniecznością „odreagowania”. Zostawałam sama z płaczącym niemowlakiem na rękach i narastającym poczuciem bezradności. Kiedy prosiłam go o pomoc, wzdychał ciężko i mówił: — Przecież moja mama może przyjść. Ona się zna na dzieciach.
I rzeczywiście, pani Halina pojawiała się coraz częściej. Wchodziła do naszego mieszkania bez pukania, rozstawiała mnie po kątach, krytykowała każdy mój ruch. — Tak nie wolno trzymać dziecka! — krzyczała pewnego dnia, kiedy próbowałam uspokoić synka. — Ty nic nie wiesz o macierzyństwie! — dodała z pogardą.
Czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Michał był nieobecny — fizycznie i emocjonalnie. Zamiast być ojcem, był synem swojej matki. A ja? Ja byłam tylko dodatkiem do tej układanki, kimś zbędnym.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. — Michał, czy ty w ogóle chcesz być ojcem? — zapytałam drżącym głosem. Spojrzał na mnie z irytacją.
— Przestań dramatyzować. Przecież mama pomaga. Co ty byś zrobiła bez niej?
— Może nauczyłabym się być matką po swojemu? Może chciałabym mieć szansę popełniać własne błędy?
— Nie rób scen — uciął i wyszedł do drugiego pokoju.
Zostałam sama z moimi myślami i płaczem synka. Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą samotność. Nie fizyczną — bo przecież wokół byli ludzie — ale emocjonalną. Nikt mnie nie słuchał. Nikt nie pytał, jak się czuję.
Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Michał coraz częściej nocował u swojej matki razem z synem. Tłumaczył to tym, że „tam jest łatwiej” i „mama wszystko ogarnia”. Ja zostawałam sama w pustym mieszkaniu, z wyrzutami sumienia i poczuciem winy.
Próbowałam rozmawiać z teściową:
— Pani Halino, ja naprawdę chcę być dobrą matką dla mojego syna.
Spojrzała na mnie z góry:
— Ale ty nie umiesz. Ty sobie nie radzisz. Michał miał rację, że trzeba cię odciążyć.
Czułam się upokorzona. Każda rozmowa kończyła się łzami i poczuciem porażki. Moja własna rodzina mieszkała daleko — mama dzwoniła codziennie, ale przez telefon nie da się przytulić ani otrzeć łez.
W pracy udawałam silną. Uśmiechałam się do koleżanek, żartowałam przy kawie, ale wystarczyło jedno pytanie: „Jak tam w domu?”, żeby łzy napływały mi do oczu.
Najgorsze były weekendy. Michał zabierał syna do swojej matki i wracał późno w nocy albo wcale. Czułam się wtedy jak intruz we własnym życiu. Zaczęłam mieć koszmary — śniło mi się, że ktoś odbiera mi dziecko na zawsze.
Pewnego dnia postanowiłam zawalczyć o siebie i syna. Spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mojej mamy do Lublina.
— Mamo, ja już nie mogę tak żyć — powiedziałam przez łzy.
Mama przytuliła mnie mocno:
— Kochanie, jesteś dobrą matką. Musisz uwierzyć w siebie.
Przez kilka tygodni byłam u niej razem z synkiem. Po raz pierwszy od dawna czułam spokój i wsparcie. Michał dzwonił rzadko — głównie po to, żeby powiedzieć, że „robię mu na złość” i „niszczę rodzinę”.
Wróciłam do Warszawy silniejsza. Postawiłam warunek: albo zaczynamy terapię rodzinną i on bierze odpowiedzialność za nasze dziecko, albo rozstajemy się na dobre.
Michał wybrał swoją mamę.
Rozwód był bolesny i pełen wzajemnych pretensji. Pani Halina próbowała wmówić wszystkim wokół, że jestem wyrodną matką i że to ona powinna wychowywać mojego syna. Walczyłam o prawo do opieki jak lwica — dla siebie i dla mojego dziecka.
Dziś jestem sama z synkiem w wynajmowanym mieszkaniu na Pradze. Nie jest łatwo — czasem brakuje pieniędzy, czasem siły. Ale wiem jedno: jestem matką na swoich warunkach.
Czasem patrzę na śpiącego synka i pytam siebie: gdzie podziała się ta miłość i partnerstwo, które miały być na zawsze? Czy naprawdę tak łatwo jest zrzucić odpowiedzialność na innych? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś tak samotny wśród najbliższych?