„Zabierz dziecko, mam to gdzieś” – Moja polska opowieść o zdradzie matki i trudnej drodze do przebaczenia

– Zabierz ją, mam to gdzieś! – krzyknęła mama, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w naszym starym mieszkaniu na Pradze. Stałam wtedy w korytarzu, mając osiem lat, z plecakiem w ręku i lalką pod pachą. Ojciec patrzył na mnie bezradnie, a ja nie rozumiałam jeszcze, że właśnie wtedy moje życie rozpadło się na kawałki.

Mama była piękna i zawsze pachniała drogimi perfumami. Lubiła powtarzać, że życie jest za krótkie na kompromisy. Ojciec był jej przeciwieństwem – cichy, zmęczony życiem nauczyciel historii, który po pracy siadał przy kuchennym stole i liczył grosze na czynsz. Tamtego dnia mama po raz ostatni spojrzała na mnie przez ramię. W jej oczach nie było łez, tylko chłód. – Nie dzwońcie do mnie – rzuciła jeszcze i zniknęła za drzwiami.

Przez pierwsze tygodnie czekałam, że wróci. Każde skrzypnięcie windy budziło we mnie nadzieję. Ojciec próbował mnie pocieszać, gotował moje ulubione naleśniki i czytał bajki na dobranoc, ale widziałam, jak nocami płacze po cichu w kuchni. Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez telefon:

– Nie stać mnie na całość, Anka… Oddałem ci dziecko, masz spokój…

Zrozumiałam wtedy, że mama zostawiła mnie nie tylko dlatego, że chciała zacząć nowe życie – ona po prostu „oddała” mnie ojcu za spłatę długu. Byłam walutą w ich dorosłych rozliczeniach.

Szkoła była dla mnie ucieczką. Udawałam przed koleżankami, że mama wyjechała do pracy za granicę. Nauczycielka zapytała kiedyś: – A kiedy wróci twoja mama? – Nie wiem – odpowiedziałam, czując jak gardło ściska mi żal i wstyd.

Ojciec robił co mógł, ale coraz częściej brakowało nam pieniędzy. Zimą siedzieliśmy w kurtkach przy stole, bo nie było za co opłacić ogrzewania. Pamiętam Wigilię, kiedy zamiast karpia jedliśmy jajecznicę i udawaliśmy, że to świąteczny przysmak. Ojciec ścisnął moją dłoń i powiedział: – Najważniejsze, że jesteśmy razem.

Czasem widywałam mamę z daleka – szła pod rękę z nowym partnerem, ubrana w modne płaszcze, śmiejąca się głośno. Nigdy nie spojrzała w moją stronę. Raz zebrałam się na odwagę i podeszłam do niej na przystanku:

– Mamo…

Spojrzała na mnie chłodno.

– Nie przeszkadzaj mi teraz, dobrze? Mam ważne sprawy.

Odwróciła się i odeszła. Stałam tam długo, czując się jak powietrze.

Dorastałam z poczuciem winy i pytaniami bez odpowiedzi. Czy byłam niewystarczająco dobra? Czy mogłam zrobić coś inaczej? W liceum zaczęłam się buntować – wagary, pierwsze papierosy, złe towarzystwo. Ojciec był bezradny. Pewnej nocy wróciłam do domu pijana. Zamiast krzyczeć, przytulił mnie mocno:

– Nie pozwól nigdy nikomu decydować o twoim życiu tak jak twoja matka o naszym.

Te słowa zostały ze mną na zawsze.

Po maturze wyjechałam do Krakowa na studia. Chciałam zacząć od nowa, daleko od wspomnień z dzieciństwa. Pracowałam w kawiarni, wynajmowałam pokój z dwoma innymi dziewczynami. Czasem śniła mi się mama – zawsze była piękna i obojętna. Budziłam się z płaczem.

Kiedy miałam dwadzieścia pięć lat, ojciec zachorował na raka. Wróciłam do Warszawy, żeby się nim opiekować. Był już bardzo słaby.

– Nie żałuję niczego – powiedział pewnego dnia. – Tylko tego, że nie mogłem dać ci lepszego życia.

Trzymałam go za rękę do samego końca.

Po jego śmierci zostałam sama. Przeglądałam stare zdjęcia i listy – w jednym z nich znalazłam adres mamy. Długo zastanawiałam się, czy powinnam ją odwiedzić. W końcu pojechałam pod wskazany adres na Mokotowie. Drzwi otworzyła mi kobieta, której prawie nie poznałam – starsza, zmęczona życiem.

– Czego chcesz? – zapytała bez emocji.

– Chciałam tylko wiedzieć… dlaczego?

Westchnęła ciężko.

– Byłam młoda, głupia… Chciałam mieć wszystko naraz. Ty i twój ojciec byliście dla mnie ciężarem.

Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu.

– Czy żałujesz? – zapytałam cicho.

Wzruszyła ramionami.

– Czasem tak… Ale już za późno na naprawianie czegokolwiek.

Wyszłam stamtąd z poczuciem pustki większej niż kiedykolwiek wcześniej.

Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Często zastanawiam się nad tym spotkaniem. Czy można wybaczyć komuś taką zdradę? Czy ja sama kiedykolwiek będę umiała być dobrą matką?

Czasem patrzę na moją córkę i obiecuję sobie: nigdy nie pozwolę jej poczuć się tak samotną jak ja wtedy na korytarzu tamtego zimowego dnia.

Czy można naprawdę wybaczyć komuś, kto odwrócił się od własnego dziecka? A może są rany, które nigdy się nie goją?