Wyrzuciłam rzeczy syna na klatkę schodową i odeszłam – nikt nie rozumie, dlaczego musiałam to zrobić

– Mamo, co ty wyprawiasz?! – głos Pawła odbił się echem po klatce schodowej, gdy zobaczył swoje ubrania i książki porozrzucane pod drzwiami. Stałam w progu, z kluczami w dłoni, a serce waliło mi jak młotem. Deszcz lał się strugami, a ja czułam, jakby każda kropla była moim wybawieniem.

– To koniec, Paweł. Nie wracaj tu dziś – powiedziałam cicho, ale stanowczo. W jego oczach zobaczyłam szok, potem gniew, a na końcu coś, co wyglądało jak strach. Przez chwilę miałam ochotę cofnąć się, przeprosić, przytulić go jak wtedy, gdy był mały i bał się burzy. Ale nie mogłam. Nie tym razem.

Weszłam do mieszkania, zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. Dłonie mi drżały. W kuchni czekała już na mnie torba spakowana w pośpiechu – kilka ubrań, dokumenty, zdjęcie mojego męża. Spojrzałam na nie i poczułam ukłucie żalu. Gdyby żył, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale czy na pewno?

Mój mąż, Andrzej, był człowiekiem, którego wszyscy podziwiali. Charyzmatyczny, dowcipny, zawsze w centrum uwagi. Dla mnie był jednak przede wszystkim kimś, kto potrafił jednym spojrzeniem sprawić, że czułam się mała. Po jego śmierci zostałam sama z Pawłem – wtedy jeszcze nastolatkiem. Obiecałam sobie, że będę dla niego wszystkim, czego potrzebuje. I tak przez lata pozwalałam mu na coraz więcej, tłumacząc jego humory, lenistwo, a nawet kłamstwa tym, że „stracił ojca”.

Z czasem Paweł zaczął traktować mnie jak służącą. Wracał późno, nie mówił, gdzie był. Znikały pieniądze z portfela, a ja udawałam, że tego nie widzę. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, wybuchał złością albo zamykał się w sobie. Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.

Rodzina mówiła: „Daj mu czas, on się pozbiera”. Ale lata mijały, a Paweł nie dorastał. Przestał pracować, całe dnie spędzał przed komputerem. Gdy prosiłam o pomoc w domu, śmiał się: „Po co ci to? I tak nie masz co robić”.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Pawła z kolegą przez telefon:

– Stara znowu marudzi, że nie sprzątam. Jakby nie mogła się czymś zająć, a nie tylko mnie kontrolować.

Zrobiło mi się niedobrze. Przez chwilę miałam ochotę wejść do pokoju i wykrzyczeć mu wszystko, co leżało mi na sercu. Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego poszłam do łazienki i płakałam tak cicho, żeby nie usłyszał.

Wszystko zmieniło się, gdy poznałam Magdę – moją synową. Paweł przyprowadził ją do domu pewnego popołudnia. Była cicha, uprzejma, z delikatnym uśmiechem. Od razu zauważyłam, że coś ją trapi. Kiedy zostaliśmy same w kuchni, spojrzała na mnie niepewnie:

– Pani Aniu… czy Paweł zawsze jest taki…?

Nie dokończyła. Ale ja wiedziałam, o co pyta. I wtedy po raz pierwszy poczułam wstyd za własnego syna.

Magda zamieszkała z nami na kilka miesięcy. Próbowałam być dla niej wsparciem, ale widziałam, jak z dnia na dzień gaśnie. Paweł traktował ją tak samo jak mnie – z lekceważeniem, czasem nawet pogardą. Kiedyś usłyszałam, jak mówi do niej:

– Jak ci się nie podoba, to droga wolna.

Magda wyprowadziła się po cichu, bez słowa pożegnania. Zostawiła mi liścik: „Dziękuję za wszystko. Proszę na siebie uważać”.

To był moment, w którym coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że jeśli nic nie zmienię, skończę jak cień samej siebie. Przez kilka tygodni zbierałam się na odwagę. Rozmawiałam z siostrą przez telefon:

– Anka, nie możesz go wyrzucić! To twój syn!

– Ale czy on jeszcze jest moim synem? – odpowiedziałam szeptem.

W końcu nadszedł ten wieczór. Spakowałam swoje rzeczy i zadzwoniłam do Magdy:

– Czy mogę u ciebie przenocować?

Nie pytała o powody. Po prostu powiedziała: „Przyjedź”.

Kiedy wychodziłam z mieszkania, usłyszałam za drzwiami kroki Pawła. Zatrzymałam się na chwilę, nasłuchując jego oddechu. Chciałam mu powiedzieć, że go kocham, ale muszę odejść – dla siebie. Ale wiedziałam, że nie zrozumie.

Wysiadłam na przystanku pod blokiem Magdy. Stała już w oknie i machała mi ręką. W jej oczach zobaczyłam ulgę i coś jeszcze – wdzięczność.

Rodzina była w szoku. Siostra przestała się odzywać. Brat napisał mi SMS-a: „Zawiodłaś nas”. Ale ja po raz pierwszy od lat spałam spokojnie.

Czasem myślę o Pawle. Czy kiedyś zrozumie? Czy wybaczy mi, że przestałam być matką-ofiarą? Czy miałam prawo odejść?

Może to egoizm, a może w końcu odwaga? Czy każda matka musi poświęcać siebie do końca? Co wy byście zrobili na moim miejscu?