Wyjeżdżam na wakacje, a niańczenia nie będzie: Teściowa zostawiła nas w potrzebie
– Nie mogę, naprawdę nie mogę – głos teściowej drżał, ale nie było w nim ani odrobiny współczucia. Stałam w kuchni z telefonem przy uchu, patrząc na Wojtka, który bezradnie rozkładał ręce. Nasz syn, Staś, biegał wokół stołu, śmiejąc się z czegoś, co tylko on rozumiał. A ja czułam, jak powoli ogarnia mnie panika.
– Danusiu, przecież umawialiśmy się od miesięcy… – próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to nic nie da. – To tylko tydzień. Potrzebujemy tego wyjazdu. Ja… ja już nie daję rady.
– Wiem, Marto, ale ja też mam swoje życie. Nie jestem niańką na zawołanie – odpowiedziała chłodno. – Poza tym… wyjeżdżam z koleżankami do sanatorium. Potrzebuję odpoczynku.
Rozłączyła się. Przez chwilę stałam w ciszy, słysząc tylko szum lodówki i śmiech Stasia. Wojtek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
– Co teraz? – zapytał cicho.
Nie wiedziałam. Wszystko było już zaplanowane: bilety na pociąg do Gdańska, hotel nad morzem, nawet wycieczka statkiem dla Stasia. Od miesięcy marzyłam o tym urlopie. O chwili oddechu od codzienności – od pracy w szkole, od wiecznego sprzątania i gotowania, od niekończących się pretensji teściowej o to, że Staś za głośno się bawi albo że nie umiem zrobić schabowego tak jak ona.
A teraz wszystko runęło przez jedno „nie mogę”.
Wojtek próbował mnie pocieszyć:
– Może poprosimy moją siostrę? Albo twoją mamę?
Pokręciłam głową. Moja mama mieszkała pod Wrocławiem i ledwo radziła sobie z własnym zdrowiem. Siostra Wojtka miała trójkę dzieci i męża wiecznie w delegacji. Wiedziałam, że nie możemy na nich liczyć.
Przez kolejne dni próbowałam znaleźć rozwiązanie. Dzwoniłam do znajomych, sąsiadów, nawet do przedszkolanki Stasia. Każdy miał swoje życie, swoje plany. Czułam się coraz bardziej bezradna i zła – na Danutę, na siebie, na cały świat.
Wojtek był coraz bardziej spięty. Kłóciliśmy się o drobiazgi: o to, kto miał kupić mleko, kto nie wyniósł śmieci. Staś patrzył na nas wielkimi oczami i pytał:
– Mamo, a kiedy pojedziemy nad morze?
Nie umiałam mu odpowiedzieć.
W końcu przyszedł piątek – dzień przed planowanym wyjazdem. Siedzieliśmy w salonie w milczeniu. Wojtek przeglądał oferty last minute opiekunek w internecie, ja patrzyłam przez okno na deszczowe niebo.
Nagle zadzwonił telefon. Danuta.
– Marto…
Jej głos był inny niż zwykle – zmęczony, jakby starszy.
– Chciałam ci powiedzieć… Wiem, że jesteście na mnie źli. Ale ja naprawdę muszę pomyśleć o sobie. Całe życie byłam dla innych: dla męża, dla dzieci… Teraz chcę choć raz zrobić coś dla siebie.
Zaniemówiłam. Chciałam krzyczeć: „A my? My się nie liczymy?” Ale coś mnie powstrzymało.
– Rozumiem – powiedziałam cicho i poczułam łzy pod powiekami.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, kiedy Danuta pomagała nam bez słowa skargi: kiedy Staś miał zapalenie płuc i spała przy nim całą noc; kiedy przychodziła gotować obiady po moim porodzie; kiedy zostawała z nim na weekendy, żebym mogła odpocząć.
Może rzeczywiście miała prawo do własnego życia? Może to ja byłam zbyt wymagająca?
Wieczorem usiedliśmy z Wojtkiem przy stole.
– Może pojedziemy gdzieś bliżej? Na jeden dzień? – zaproponował. – Albo po prostu zostaniemy w domu i spróbujemy odpocząć razem?
Patrzyłam na niego i wiedziałam, że jest rozczarowany tak samo jak ja. Ale w jego oczach widziałam też coś jeszcze – zrozumienie.
Nazajutrz obudziliśmy się wcześnie. Staś wbiegł do łóżka i zaczął opowiadać o swoim śnie: „Byłem piratem! Mamo, tato, a możemy dziś pojechać nad jezioro?”
Spojrzeliśmy na siebie z Wojtkiem i uśmiechnęliśmy się smutno.
– Możemy – odpowiedziałam i poczułam ulgę.
Spakowaliśmy koc, kanapki i ruszyliśmy nad pobliskie jezioro. Nie było morza ani hotelu z widokiem na fale, ale była rodzina – moja rodzina. Siedzieliśmy razem na brzegu, Staś budował zamki z piasku, a ja patrzyłam na niego i myślałam o Danucie.
Wieczorem zadzwoniła jeszcze raz.
– Marto… Dziękuję, że mnie zrozumiałaś – powiedziała cicho.
Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się pytania: czy można pogodzić własne potrzeby z oczekiwaniami innych? Czy jestem złą synową, bo oczekiwałam od niej poświęcenia?
Może czasem trzeba po prostu odpuścić?
Patrząc na śpiącego Stasia i zmęczonego Wojtka pomyślałam: czy szczęście naprawdę zależy od miejsca czy raczej od ludzi obok nas? Czy potrafimy zaakceptować granice innych i własne ograniczenia?
Może właśnie to jest najtrudniejsze w byciu rodziną.