Wybacz mi, Sara – powiedziała teściowa ze łzami w oczach – Bóg już mnie ukarał

— Wynoś się! — krzyknęła pani Zofia, moja teściowa, z taką siłą, że aż zatrzęsły się szyby w kuchennym oknie. Stałam tam z moim miesięcznym synkiem na rękach, a jej słowa cięły mnie jak noże. — Mój syn nie będzie żył z kobietą, która go zdradziła! — dodała, a jej głos drżał od gniewu i czegoś jeszcze — może strachu?

Wtedy nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Patrzyłam tylko na nią, na jej zaciśnięte usta i oczy pełne łez. Mój mąż, Tomek, stał obok, blady jak ściana. Nie odezwał się ani razu. Moje serce waliło jak oszalałe. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Nie wiem, kiedy zaczęło się psuć. Może już wtedy, gdy pierwszy raz przyszłam do ich mieszkania na warszawskim Mokotowie. Pani Zofia patrzyła na mnie z góry, jakby sprawdzała, czy jestem wystarczająco dobra dla jej jedynaka. Nigdy nie byłam. „Taka zwyczajna dziewczyna z prowincji”, mawiała do sąsiadek. Tomek był jej oczkiem w głowie — lekarz, wykształcony, przystojny. Ja? Pracowałam w bibliotece i miałam marzenia o spokojnym życiu.

Kiedy zaszłam w ciążę, myślałam, że coś się zmieni. Że może wnuk stopi lód w jej sercu. Ale było tylko gorzej. — To nie może być dziecko Tomka — powiedziała pewnego wieczoru, kiedy wróciłam ze szpitala po badaniach. — On jest za dobry na takie życie.

Tomek milczał. Zawsze milczał przy niej. Czasem miałam wrażenie, że jestem sama przeciwko całemu światu.

Tamtego dnia, kiedy kazała mi się wynosić, spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam na klatkę schodową. Mój synek płakał cicho, jakby wyczuwał mój strach i rozpacz. Nie miałam dokąd pójść. Mama mieszkała daleko, a przyjaciółki miały swoje życie.

Przez kilka tygodni tułałam się po tanich wynajętych pokojach. Pracowałam dorywczo w księgarni i próbowałam jakoś przetrwać. Każdego wieczoru patrzyłam na mojego synka i obiecywałam mu, że nigdy nie pozwolę nikomu go skrzywdzić.

Czasem dzwonił Tomek. Pytał o dziecko, ale nigdy nie zaproponował powrotu. — Mama jest chora — mówił cicho. — Nie mogę jej zostawić samej.

Czułam się zdradzona przez wszystkich. Przez męża, przez rodzinę, przez los.

Minęły dwa lata. Znalazłam pracę w szkole podstawowej jako bibliotekarka. Wynajęłam małe mieszkanie na Pradze i zaczęłam powoli układać sobie życie od nowa. Mój synek, Staś, rósł zdrowo i był moją jedyną radością.

Pewnego dnia zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam panią Zofię. Była wychudzona, postarzała o dziesięć lat, z siwymi włosami niedbale spiętymi w kok.

— Muszę z tobą porozmawiać — powiedziała cicho.

Wpuściłam ją do środka, choć serce biło mi jak szalone.

Usiadła na kanapie i zaczęła płakać. — Wybacz mi, Saro — wyszeptała przez łzy. — Bóg już mnie ukarał… Tomek wyjechał do Niemiec za pracą i nie odzywa się do mnie od miesięcy. Jestem sama…

Patrzyła na Stasia z takim bólem w oczach, że aż ścisnęło mnie w gardle.

— To mój wnuk — powiedziała drżącym głosem. — Nigdy nie powinnam była was wyrzucać…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez tyle lat marzyłam o tym momencie — o przeprosinach, o uznaniu mojego syna za część tej rodziny. Ale teraz czułam tylko pustkę.

Staś podszedł do niej niepewnie i podał jej swoją ulubioną zabawkę — małego misia z oderwanym uchem.

— Babciu? — zapytał cicho.

Pani Zofia rozpłakała się jeszcze bardziej i przytuliła go mocno do siebie.

Siedziałam naprzeciwko nich i patrzyłam na tę scenę jak przez mgłę. Czy naprawdę mogę jej wybaczyć? Czy można zapomnieć o latach upokorzeń i samotności?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym wszystkim, co nas spotkało. O tym, jak łatwo jest kogoś skrzywdzić słowem lub milczeniem. I jak trudno potem odbudować zaufanie.

Dziś wiem jedno: przebaczenie to nie jest prezent dla drugiej osoby. To dar dla samego siebie.

Ale czy potrafię naprawdę wybaczyć? Czy wy byście potrafili?