Wszystko dla córki: Gdzie kończy się miłość, a zaczyna poświęcenie?

— Czy ty w ogóle siebie słyszysz, mamo? — krzyknęła Julia, moja córka, rzucając kluczami na stół. Metaliczny dźwięk odbił się echem po naszym małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w gorącej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki wczorajszego obiadu. Serce mi waliło, a w gardle rosła gula. — Przestań się wtrącać w moje życie! — dodała, nie patrząc mi w oczy.

Nie tak wyobrażałam sobie naszą przyszłość. Kiedy Julia była mała, obiecywałam sobie, że zrobię wszystko, by nie zabrakło jej niczego, czego mnie samej brakowało w dzieciństwie. Ojciec odszedł, gdy miałam dziesięć lat, a mama całe życie harowała w szwalni. Przysięgłam sobie, że moja córka będzie miała lepiej. I rzeczywiście – miała. Pracowałam na dwa etaty: rano w urzędzie, wieczorami sprzątałam biura. Zawsze byłam na wywiadówkach, piekłam ciasta na szkolne kiermasze, szyłam stroje na przedstawienia. Julia była moim światem.

Kiedy dostała się na Politechnikę Warszawską, byłam z niej dumna jak nigdy. — Mamo, nie musisz już tyle pracować — mówiła, ale ja wiedziałam swoje. Wzięłam kredyt, żeby mogła mieszkać w lepszym akademiku. — To dla ciebie, córeczko — powtarzałam, choć czasem nocami płakałam w poduszkę, bo nie wiedziałam, jak spłacę raty.

Wszystko zaczęło się psuć, gdy Julia poznała Bartka. Przystojny, pewny siebie, z rodziny lekarzy. — On cię wykorzystuje — ostrzegałam, widząc, jak coraz mniej czasu spędza ze mną, a coraz więcej z nim i jego znajomymi. — Mamo, nie rozumiesz dzisiejszego świata! — rzucała z irytacją. Próbowałam tłumaczyć, że nie chodzi o zazdrość, tylko o troskę. Ale ona zamykała się w swoim pokoju i nie chciała rozmawiać.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. W kuchni siedzieli Julia i Bartek, śmiali się, popijając wino. Na stole leżały papiery. — Co to jest? — zapytałam. Julia spojrzała na mnie z wyższością. — Umowa najmu mieszkania. Wyprowadzam się do Bartka. — Poczułam, jak świat mi się wali. — Ale… przecież… — zaczęłam, ale ona przerwała mi stanowczym tonem: — Mamo, musisz się nauczyć żyć bez mnie.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu, otoczona jej zdjęciami, starymi zeszytami, pluszowym misiem z dzieciństwa. Przez pierwsze tygodnie dzwoniłam codziennie. — Wszystko w porządku? Zjadłaś coś? Potrzebujesz pieniędzy? — pytałam. Julia coraz rzadziej odbierała. W końcu napisała SMS-a: „Daj mi trochę przestrzeni”.

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę. — Pani Anno, musi się pani bardziej skupić. — Przepraszam, mam ostatnio trudny czas — tłumaczyłam się, ale widziałam w jej oczach brak zrozumienia. Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko.

Minęły miesiące. Julia skończyła studia z wyróżnieniem. Nie zaprosiła mnie na obronę. Dowiedziałam się od sąsiadki, której córka studiowała na tym samym wydziale. — Twoja Julia taka zdolna! — mówiła z podziwem. Uśmiechałam się przez łzy.

Któregoś dnia zobaczyłam Julię w telewizji. Udzielała wywiadu jako młoda specjalistka od nowych technologii. Była pewna siebie, elegancka, mówiła o sukcesach i planach na przyszłość. Ani słowa o matce, która przez lata nosiła jej tornister do szkoły i szyła sukienki na bale.

Próbowałam do niej zadzwonić. — Cześć, córeczko… — zaczęłam niepewnie. — Mamo, jestem zajęta. Oddzwonię później — usłyszałam i połączenie zostało przerwane. Nie oddzwoniła.

Wkrótce potem dostałam list z banku. Kredyt na mieszkanie Julii przestał być spłacany. Zorientowałam się, że Julia przestała mi przelewać pieniądze na raty, choć obiecała pomagać. Zadzwoniłam do niej z pretensją w głosie. — Mamo, mam swoje życie! Nie możesz ciągle czegoś ode mnie oczekiwać! — krzyknęła i rozłączyła się.

Zaczęłam się zastanawiać, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była pozwolić jej upaść? Czy za bardzo ją chroniłam? Moja siostra, Ewa, powtarzała: — Anka, dzieci muszą same nauczyć się życia. Ty ją rozpieściłaś. Ale jak matka może patrzeć, jak jej dziecko cierpi?

W pracy coraz częściej słyszałam szepty za plecami. — Ta Anna, co to córka jej taka ważna… A teraz sama została. — Udawałam, że nie słyszę. Wieczorami siadałam w pustym salonie i patrzyłam na zdjęcia Julii z dzieciństwa. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś usłyszę od niej: „Kocham cię, mamo”.

Pewnego dnia Julia przyszła po swoje rzeczy. Weszła bez słowa, zebrała ubrania, książki, kilka zdjęć. — Nie musisz się tak poświęcać, mamo. Ja sobie poradzę — powiedziała na odchodne. Stałam w drzwiach, patrząc jak odchodzi. Chciałam ją zatrzymać, przytulić, powiedzieć, że zawsze będę na nią czekać. Ale nie miałam już siły.

Teraz siedzę sama w tym samym mieszkaniu, które kiedyś tętniło życiem. Słyszę echo dawnych śmiechów, rozmów, kłótni. Patrzę na stare zeszyty Julii i zastanawiam się: gdzie kończy się miłość matki, a zaczyna ślepe poświęcenie? Czy mogłam zrobić coś inaczej? I czy naprawdę można kochać za bardzo?

Może nie byłam idealną matką, ale dałam Julii wszystko, co miałam. Czy to była moja największa siła, czy największy błąd? A wy – gdzie stawiacie granicę między miłością a poświęceniem?