W środku nocy, z walizką i dziećmi. Moje życie zaczęło się od nowa – historia kobiety, która uciekła od przemocy i zaczęła wszystko od zera

– Mamo, dlaczego jest tak ciemno? – zapytała szeptem Zosia, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż mnie zabolało. Stałyśmy na klatce schodowej starej kamienicy na Pradze, a obok nas stał Kuba, zaspany i przestraszony, przytulając do siebie pluszowego misia. Była druga w nocy. W jednej ręce trzymałam walizkę, w drugiej dzieci. W uszach wciąż dźwięczały mi słowa męża: „I tak nigdzie nie pójdziesz. Nikt cię nie zechce. Jesteś nikim.”

Ale poszłam. Otworzyłam drzwi na klatkę i wyszłam w noc, nie wiedząc, dokąd pójdę. Moja matka mieszkała dwie ulice dalej, ale wiedziałam, że nie mogę tam wrócić. „Sama sobie wybrałaś takiego męża” – powtarzała mi przez lata. Ojciec nie odzywał się do mnie od ślubu. Dla nich rozwód był hańbą, a ucieczka – tchórzostwem.

Zadzwoniłam do Magdy, koleżanki z liceum, która kiedyś powiedziała: „Gdybyś kiedyś potrzebowała pomocy, dzwoń o każdej porze.” Nie sądziłam, że naprawdę to zrobię. Odebrała po trzecim sygnale.

– Magda… ja… muszę gdzieś przenocować. Z dziećmi. Proszę…

Nie pytała o szczegóły. Po piętnastu minutach stałyśmy już w jej kuchni, a ona robiła nam herbatę z malinami. Dzieci zasnęły na kanapie, a ja siedziałam przy stole i płakałam bezgłośnie.

Przez następne dni żyłam jak w amoku. Szukałam pracy – byle jakiej, byle gdzie. W urzędzie pracy patrzyli na mnie z politowaniem: „Wykształcenie wyższe? Ale doświadczenia brak…” W sklepie spożywczym przyjęli mnie na kasę na pół etatu. Magda pozwoliła nam zostać przez tydzień, potem musiałam znaleźć coś własnego.

Znalazłam pokój w starej kamienicy na Grochowie – wilgotny, z grzybem na ścianie i oknem wychodzącym na śmietnik. Ale był nasz. Zosia płakała pierwszej nocy: „Chcę do domu…” Kuba miał koszmary i moczył się w nocy. Ja nie spałam prawie wcale.

Mąż dzwonił codziennie. Groził sądem, odbiorem dzieci, wyzywał mnie od najgorszych. Raz przyszedł pod blok i krzyczał przez domofon: „Oddaj mi dzieci! Zniszczę cię!” Sąsiedzi patrzyli na mnie jak na wariatkę. Policja przyjechała raz – spisali protokół i pojechali dalej.

Matka przyszła raz – przyniosła słoik ogórków i powiedziała: „Może jeszcze wrócisz do męża? Dzieci potrzebują ojca.” Wtedy pierwszy raz w życiu krzyknęłam na nią: „A ja potrzebuję spokoju!” Wyszła obrażona.

Było ciężko. Czasem nie miałam pieniędzy na chleb. Zosia chodziła do przedszkola w za dużych butach po kuzynce. Kuba płakał, gdy inne dzieci miały nowe zabawki. Ja jadłam tylko wtedy, gdy dzieci już spały – żeby nie widziały, że czasem nie starcza dla wszystkich.

Ale były też małe zwycięstwa. Pierwsza wypłata – 1200 złotych na rękę. Pierwszy uśmiech Kuby po tygodniu bez łez. Pierwszy rysunek Zosi: „Mama i ja w nowym domu.”

Po roku dostałam pracę w bibliotece osiedlowej – pół etatu, ale spokojniej niż na kasie. Zaczęłam wieczorowo robić kurs pedagogiczny. Dzieci powoli odzyskiwały radość życia. Ja też.

Mąż przestał dzwonić po tym, jak sąd przyznał mi opiekę nad dziećmi i zakaz zbliżania się do nas. Matka przestała przychodzić – obraziła się na dobre. Ojciec zadzwonił raz: „Może kiedyś zrozumiesz, co zrobiłaś rodzinie.”

Samotność bolała najbardziej wieczorami, gdy dzieci spały, a ja siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na rachunki. Czasem chciałam zadzwonić do matki, czasem do męża – żeby ktoś po prostu zapytał: „Jak się czujesz?” Ale nikt nie dzwonił.

Minęły trzy lata. Dziś mam małe mieszkanie komunalne na Targówku, pracuję w szkole jako bibliotekarka i dorabiam korepetycjami z polskiego. Dzieci są już większe – Zosia chodzi do czwartej klasy, Kuba do drugiej. Czasem pytają o ojca – wtedy mówię im prawdę: „Był chory i nie umiał nas kochać.”

Czasem spotykam Magdę na ulicy – zawsze się uśmiecha i pyta: „Jak sobie radzisz?” Odpowiadam: „Lepiej niż kiedyś.”

Często myślę o innych kobietach takich jak ja – które boją się zrobić ten pierwszy krok, które słyszą od rodziny tylko wyrzuty i pogardę. Czy każda z nas ma w sobie tyle siły? Czy każda znajdzie choć jedną osobę, która poda jej rękę?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy gdybym wtedy nie wyszła z domu… czy jeszcze bym żyła?”

A wy? Czy znacie kogoś, kto musiał zaczynać życie od nowa? Czy każda kobieta ma prawo do szczęścia – nawet jeśli musi o nie walczyć sama?