W cieniu rodzinnych tajemnic: Jak przypadkowy telefon zmienił życie mojej córki
– Mamo, dlaczego tata znowu nie wrócił na noc? – Julka patrzyła na mnie wielkimi, ciemnymi oczami, w których odbijał się strach i coś jeszcze – coś, czego nie umiałam nazwać. Może nadzieja, że tym razem powiem prawdę? Może rozczarowanie, że znów ją okłamuję?
Westchnęłam ciężko, czując jak narasta we mnie bezsilność. – Kochanie, tata miał dużo pracy. Wiesz, jak to jest w jego firmie…
Ale Julka już nie słuchała. Odwróciła się do okna, przyciskając do piersi pluszowego misia. Miała dopiero dziewięć lat, a już nauczyła się, że dorosłym nie można ufać.
To był ten wieczór, kiedy zadzwonił telefon. Numer nieznany. Odebrałam z wahaniem, czując irracjonalny lęk.
– Dobry wieczór, pani Marto? – głos kobiety był cichy, ale stanowczy. – Musi pani wiedzieć, że pański mąż…
Nie dokończyła. W tle usłyszałam dziecięcy płacz i czyjeś przekleństwo. Rozłączyła się.
Serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę siedziałam w ciszy, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Potem spojrzałam na Julkę. Spała już, skulona pod kołdrą.
Następnego dnia wszystko było inne. Mąż wrócił nad ranem, śmierdząc papierosami i tanim alkoholem. Nie patrzył mi w oczy.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.
– U Marka. Oglądaliśmy mecz – odburknął.
Wiedziałam, że kłamie. Ale nie miałam siły drążyć.
Julka zaczęła chorować kilka miesięcy później. Najpierw były bóle brzucha, potem gorączka i ciągłe zmęczenie. Lekarze rozkładali ręce: „Stres szkolny”, „Może alergia”, „Proszę obserwować”.
Matka powtarzała: – Przesadzasz, Marta. Dzieci chorują, to normalne. Ty zawsze robisz z igły widły.
Ale ja widziałam, jak Julka gaśnie w oczach. Jak coraz rzadziej się uśmiecha. Jak przestaje rozmawiać z koleżankami.
Mąż coraz częściej znikał na całe noce. W domu panowała cisza przerywana tylko kaszlem Julki i moimi cichymi łzami w poduszkę.
Pewnego dnia wracając z apteki spotkałam na klatce schodowej kobietę. Miała rude włosy i uważne spojrzenie.
– Pani Marta? – zapytała niepewnie.
Skinęłam głową.
– Przepraszam… Jestem Ania, mieszkam piętro wyżej. Wiem, że to dziwne, ale… słyszałam czasem płacz pani córki przez ścianę. Chciałam tylko powiedzieć… Gdyby pani potrzebowała pomocy…
Zalała mnie fala wstydu i wdzięczności jednocześnie. Chciałam zaprzeczyć, udawać, że wszystko jest w porządku – ale nie potrafiłam.
– Nie wiem już, co robić – wyszeptałam. – Julka ciągle choruje, a lekarze nic nie znajdują… Mąż mnie ignoruje…
Ania położyła mi dłoń na ramieniu.
– Moja siostra miała podobnie jako dziecko. Okazało się, że to była choroba autoimmunologiczna. Proszę spróbować innego lekarza…
To spotkanie było jak przebudzenie ze złego snu. Jeszcze tego samego dnia umówiłam Julkę do prywatnej kliniki immunologicznej. Diagnoza przyszła po tygodniu: toczeń rumieniowaty układowy.
Poczułam ulgę i przerażenie jednocześnie. Ulgę – bo wreszcie wiedziałam, co jej jest. Przerażenie – bo to była poważna choroba.
Mąż nie chciał słyszeć o leczeniu.
– Wymyślasz! Znowu szukasz dziury w całym! – krzyczał.
Matka powtarzała: – Za moich czasów dzieci były twardsze. Ty ją rozpuszczasz!
Zostałam sama z decyzją o leczeniu córki i walką o jej zdrowie. Każda wizyta u lekarza to był wyścig z czasem i pieniędzmi. Zaczęłam pracować na dwa etaty: rano w szkole jako nauczycielka polskiego, wieczorami korepetycje online.
Julka była coraz słabsza. Często płakała nocami.
– Mamo, czy ja umrę? – zapytała kiedyś cicho.
Objęłam ją mocno.
– Nie pozwolę cię stracić – wyszeptałam przez łzy.
W tym wszystkim Ania stała się moją opoką. Pomagała przy Julce, robiła zakupy, czasem po prostu siedziałyśmy razem w milczeniu.
Któregoś dnia zadzwonił ten sam numer co wtedy.
– Pani Marta? – głos był spokojniejszy niż ostatnio. – Chciałam tylko powiedzieć… Przepraszam za tamten telefon. Nie powinnam była się wtrącać… Ale pani mąż… on ma drugą rodzinę. I dziecko.
Świat zawirował mi przed oczami. Wszystko stało się jasne: jego nieobecności, kłamstwa, obojętność wobec Julki.
Wieczorem usiadłam naprzeciwko niego przy kuchennym stole.
– Wiem o wszystkim – powiedziałam spokojnie. – O twojej drugiej rodzinie. O dziecku.
Nie zaprzeczył. Patrzył tylko gdzieś za moje plecy.
– Chcę rozwodu – dodałam cicho.
Nie protestował.
Matka była wściekła: – Rozwód?! Co ludzie powiedzą?!
Ale ja już nie słuchałam jej głosu. Po raz pierwszy od lat poczułam spokój.
Dziś Julka jest po pierwszym cyklu leczenia. Jest słaba, ale uśmiecha się częściej niż kiedyś. Ja uczę się żyć na nowo – bez męża, bez matczynej krytyki, ale z nadzieją i wsparciem Ani.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet żyje w cieniu rodzinnych tajemnic? Ile z nas boi się zawalczyć o siebie i swoje dzieci? Czy naprawdę musimy czekać na przypadkowy telefon albo spotkanie na klatce schodowej, żeby zacząć walczyć o własne szczęście?