W cieniu pogardy: Moja walka o głos i tożsamość – historia Zuzanny

– Znowu siedzisz nad tymi rysunkami? – głos ojca przeszył ciszę jak nóż. Spojrzałam na niego znad szkicownika, próbując ukryć drżenie dłoni. – Zuzanna, ile razy mam powtarzać? To nie jest żadne zajęcie! Lepiej byś się uczyła matematyki, a nie bazgroliła po papierze.

Miałam ochotę krzyknąć, że to nie są bazgroły, tylko moje życie. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Od śmierci mamy dwa lata temu wszystko się zmieniło. Ojciec – Stanisław – stał się jeszcze bardziej surowy, jakby chciał mnie zamknąć w klatce własnych oczekiwań. Był ode mnie starszy o ponad czterdzieści lat i czasem miałam wrażenie, że dzieli nas nie tylko pokolenie, ale cały świat.

W kuchni krzątała się moja przyrodnia siostra, Marta. Była córką ojca z pierwszego małżeństwa, starsza ode mnie o dziesięć lat. Zawsze starała się być pośrednikiem między mną a ojcem, ale często miałam wrażenie, że jej lojalność jest po jego stronie.

– Tato, daj jej spokój – rzuciła Marta cicho. – Przecież dobrze rysuje.

Ojciec spojrzał na nią z dezaprobatą.

– Ty też kiedyś miałaś głupie pomysły. I co ci z tego przyszło? Pracujesz w sklepie za grosze.

Marta zacisnęła usta i wróciła do krojenia chleba. Ja schowałam szkicownik do plecaka i wyszłam z kuchni, zanim łzy zdążyły napłynąć mi do oczu.

W moim pokoju ściany były obklejone rysunkami – portretami mamy, szkicami ludzi z tramwaju, wyobrażonymi światami. To była moja ucieczka. Czasem miałam wrażenie, że tylko wtedy oddycham naprawdę.

Wieczorem Marta przyszła do mnie z kubkiem herbaty.

– Zuza… nie przejmuj się tatą. On po prostu się boi. Chce cię chronić.

– Przed czym? Przed życiem? – syknęłam. – On mnie nie słucha. Nigdy nie pyta, czego chcę. Dla niego liczy się tylko to, co on uważa za słuszne.

Marta usiadła na łóżku obok mnie.

– Wiem, że jest trudny. Ale on naprawdę cię kocha. Po śmierci mamy… on się pogubił.

Zacisnęłam pięści.

– A ja? Ja też straciłam mamę! Ale nikt nie pyta, jak ja sobie radzę!

Marta przytuliła mnie mocno. Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.

Następnego dnia w szkole nauczycielka plastyki, pani Kowalska, zatrzymała mnie po lekcji.

– Zuzanno, twoje prace są wyjątkowe. Myślałaś o konkursie na ASP?

Pokręciłam głową.

– Tata nigdy się na to nie zgodzi.

Pani Kowalska spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Może spróbujesz z nim porozmawiać? To twoje życie.

Wróciłam do domu z bijącym sercem. Wiedziałam, że muszę spróbować jeszcze raz.

Wieczorem zebrałam się na odwagę.

– Tato… chciałabym wziąć udział w konkursie plastycznym. To dla mnie ważne.

Ojciec spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.

– Znowu te głupoty? Mówiłem już: żadnych konkursów! Najpierw matura, potem porządna praca. Sztuka ci chleba nie da!

– Ale to moje marzenie! – głos mi się załamał.

– Marzenia są dla dzieci! Ty już nie jesteś dzieckiem!

Wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami. Biegłam bez celu przez osiedle, aż usiadłam na ławce pod blokiem i rozpłakałam się na dobre. Czułam się niewidzialna, jakby moje uczucia i pragnienia nie miały znaczenia.

Przez kolejne dni unikałam ojca. Marta próbowała mnie pocieszać, ale czułam narastającą wściekłość i bezsilność. W końcu postanowiłam zrobić coś szalonego – wysłałam swoje prace na konkurs bez jego wiedzy.

Czekałam tygodniami na odpowiedź. W tym czasie atmosfera w domu była gęsta jak mgła. Ojciec coraz częściej narzekał na wszystko: na ceny w sklepie, na politykę, na moje oceny z matematyki. Ja zamykałam się w sobie coraz bardziej.

Pewnego popołudnia dostałam maila: „Gratulujemy! Twoje prace zakwalifikowały się do finału konkursu ASP w Warszawie.” Serce mi stanęło. Chciałam skakać z radości, ale wiedziałam, że teraz czeka mnie najtrudniejsza rozmowa w życiu.

Wieczorem zebrałam całą odwagę i poszłam do ojca.

– Tato… muszę ci coś powiedzieć. Wysłałam swoje rysunki na konkurs i… dostałam się do finału w Warszawie.

Spojrzał na mnie jakbym go zdradziła.

– Bez mojej zgody? Jak mogłaś?!

– Bo nigdy byś mi nie pozwolił! – wykrzyczałam przez łzy. – Nigdy mnie nie słuchasz! Nie widzisz mnie!

Ojciec milczał długo. W końcu powiedział cicho:

– Twoja matka też miała głowę w chmurach… I widzisz, jak skończyła?

Zamarłam. To było okrutne nawet jak na niego.

– Mama była szczęśliwa – wyszeptałam. – Przynajmniej próbowała być sobą…

Wyszedł z pokoju bez słowa. Marta przyszła do mnie później i mocno mnie przytuliła.

– Jest zły, bo się boi cię stracić – powiedziała cicho. – Ale ty musisz walczyć o siebie.

Pojechałam do Warszawy z Martą. Ojciec nie przyszedł na wystawę finałową. Moje prace zdobyły wyróżnienie i propozycję stypendium artystycznego. Po raz pierwszy poczułam się dumna z siebie – nie dlatego, że ktoś mi pozwolił być sobą, ale dlatego, że sama o to zawalczyłam.

Dziś wiem jedno: czasem rodzina to najtrudniejszy przeciwnik w walce o własny głos. Ale czy można być szczęśliwym bez akceptacji najbliższych? Czy warto ryzykować wszystko dla własnych marzeń?