Uciekłam z dziećmi od męża tyrana. Moja przyjaciółka Agnieszka chciała mi pomóc, ale jej mąż Paweł zamknął przede mną drzwi. Czy naprawdę nie mam już nikogo?
— Mamo, dlaczego idziemy w nocy? — zapytała szeptem moja sześcioletnia Zosia, ściskając mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. Stałyśmy na klatce schodowej w bloku Agnieszki, mojej najbliższej przyjaciółki. W drugiej ręce trzymałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i śpiącego na ramieniu trzyletniego Antosia. Serce waliło mi jak oszalałe.
— Ciii, kochanie. Zaraz będziemy bezpieczni — odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna.
Jeszcze kilka godzin temu siedziałam w kuchni, próbując udawać przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Ale kiedy Marek wrócił z pracy, znowu zaczął się ten sam koszmar: krzyki, wyzwiska, trzaskanie drzwiami. Tym razem rzucił talerzem o ścianę i wrzeszczał, że jestem nikim, że przeze mnie wszystko się wali. Zosia płakała skulona pod stołem. Wtedy podjęłam decyzję — musimy uciekać.
Wybrałam Agnieszkę, bo znałyśmy się od liceum. Przysięgałyśmy sobie kiedyś, że zawsze będziemy się wspierać. Zadzwoniłam do niej z klatki schodowej.
— Aga… To ja. Proszę, otwórz. Muszę się gdzieś zatrzymać z dziećmi — wyszeptałam do domofonu.
Po chwili usłyszałam jej głos:
— Boże, Magda! Co się stało? Już schodzę!
Minutę później drzwi się otworzyły i zobaczyłam jej zatroskaną twarz. Przytuliła mnie mocno.
— Chodźcie szybko, zanim Paweł się obudzi — szepnęła.
Weszłyśmy do mieszkania na palcach. Dzieci od razu zasnęły na kanapie w salonie. Siedziałyśmy z Agnieszką w kuchni przy herbacie.
— Magda, musisz coś zrobić. Nie możesz tak żyć — mówiła cicho.
— Wiem… Ale nie mam dokąd pójść. Mama jest po udarze, tata nie żyje. Ty jesteś jedyna… — głos mi się załamał.
Nagle usłyszałyśmy kroki i do kuchni wszedł Paweł w piżamie. Spojrzał na mnie i dzieci z niechęcią.
— Co tu się dzieje? — zapytał chłodno.
Agnieszka próbowała tłumaczyć:
— Magda musiała uciec od męża. Zostaną tylko na chwilę…
Paweł przerwał jej ostro:
— Nie ma mowy! Mamy własne dziecko i swoje problemy! Nie będę miał w domu obcych ludzi! Magda, przykro mi, ale musisz sobie radzić sama.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Agnieszka zaczęła płakać.
— Paweł, błagam cię… — szepnęła.
Ale on był nieugięty:
— Albo ona wychodzi, albo ja!
Zebrałam dzieci i wyszłam na klatkę schodową. Agnieszka wybiegła za mną.
— Przepraszam… Ja… Nie wiem co robić… — łkała.
Objęłam ją mocno.
— To nie twoja wina. Dziękuję za wszystko — powiedziałam i ruszyłam w noc.
Szłam przez puste ulice Warszawy z dwójką śpiących dzieci i torbą na ramieniu. Czułam się jak cień człowieka. W głowie miałam tylko jedno pytanie: gdzie teraz pójdziemy?
Próbowałam dzwonić do innych znajomych, ale była trzecia nad ranem. Nikt nie odbierał. Usiadłam na ławce przy placu zabaw i zaczęłam płakać bezgłośnie.
Zosia obudziła się i przytuliła do mnie:
— Mamo, nie płacz… Ja cię kocham.
Te słowa dodały mi siły. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Po godzinie siedzieliśmy już w ciepłym pokoju, a dzieci spały spokojnie pierwszy raz od miesięcy.
Następnego dnia zadzwoniła Agnieszka:
— Magda… Paweł wyjechał do matki na kilka dni. Przyjedź do mnie! Będziemy razem walczyć o ciebie i dzieci!
Ale ja już wiedziałam, że muszę zacząć nowe życie sama. Zgłosiłam sprawę na policję, dostałam wsparcie psychologa i powoli zaczęłam odbudowywać siebie.
Czasem myślę o tej nocy i o tym, jak łatwo można zostać zupełnie samym — nawet mając przyjaciół. Czy naprawdę tak trudno jest pomóc drugiemu człowiekowi? Ilu ludzi przechodzi przez to samo co ja i nie ma nawet jednej osoby, która otworzy im drzwi?