Tylko Raz Cię O To Prosiłam: Opowieść o Matce, Synu i Cieniu Przeszłości

— Tylko raz cię o to prosiłem, mamo! Tylko raz! — krzyknął Michał, a jego głos odbił się echem po klatce schodowej. Stałam z walizką w ręku, z sercem ściśniętym jakby ktoś je wykręcał. Deszcz bębnił o parapet, a ja czułam, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. Nigdy nie sądziłam, że własny syn wyrzuci mnie z domu, który budowałam cegła po cegle, noc po nocy, łza po łzie.

Ale przecież wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Mój mąż, Andrzej, odszedł, gdy Michał miał zaledwie dziewięć lat. Zostawił mnie z kredytem, pustką w oczach i dzieckiem, które potrzebowało więcej miłości, niż miałam siły dać. Pracowałam wtedy w piekarni na dwa etaty, a po nocach sprzątałam klatki schodowe na osiedlu. Nie miałam czasu na przyjaciół, na siebie, na marzenia. Wszystko oddałam Michałowi. Kiedy miał gorączkę, zostawałam w domu, ryzykując utratę pracy. Kiedy chciał nowe buty do piłki, rezygnowałam z obiadu. Wszystko dla niego.

Michał dorastał, a ja coraz częściej czułam się obca w jego świecie. W gimnazjum zaczął przynosić złe oceny, wracał późno, zamykał się w pokoju. — Mamo, nie rozumiesz mnie! — krzyczał. — Jesteś staroświecka! — A ja? Ja tylko chciałam wiedzieć, czy zjadł, czy nie jest mu zimno, czy nie płacze po nocach tak jak ja.

Pamiętam tamtą noc, kiedy wrócił pijany. Miał szesnaście lat. Próbowałam go przytulić, a on mnie odepchnął. — Zostaw mnie! — wrzasnął. Po raz pierwszy zapłakałam przy nim. — Michałku, ja tylko chcę, żebyś był szczęśliwy… — wyszeptałam. Odpowiedział mi trzask drzwi.

Lata mijały. Michał skończył technikum informatyczne w Katowicach, znalazł pracę w firmie IT i wrócił do naszego mieszkania w Sosnowcu. Myślałam, że znowu będziemy blisko. Ale on był jeszcze bardziej zamknięty niż kiedyś. — Mamo, przestań dzwonić co godzinę! Mam swoje życie! — mówił, nie odrywając wzroku od ekranu.

— Wiem, synku… Ja tylko się martwię…

— Przestań się martwić! Daj mi spokój!

Gotowałam mu ulubione pierogi, zostawiałam karteczki z serduszkami na lodówce, kupowałam czekoladki, które lubił jako dziecko. Nic nie działało. Coraz częściej wychodził z domu albo zamykał się w swoim pokoju.

A potem pojawiła się ona — Julia. Dziewczyna z Bytomia, cicha, zamknięta w sobie. Kiedy pierwszy raz przyszła do nas na obiad, czułam się jak intruz. Siedzieli przy stole, a ja próbowałam rozmawiać.

— Julio, lubisz pierogi ruskie? Michał zawsze je uwielbiał…

Julia uśmiechnęła się grzecznie, ale Michał syknął: — Mamo, daj nam trochę prywatności.

Nie wiedziałam już, gdzie jest moje miejsce. Zaczęłam wychodzić z domu wcześnie rano, wracałam późno, jadłam sama w kuchni. Czułam się coraz bardziej zbędna.

Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi:

— Może twoja mama mogłaby trochę mniej tu być… — szepnęła Julia.

— Wiem… Ale nie umiem jej tego powiedzieć… — odpowiedział Michał.

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Przez całą noc płakałam w poduszkę.

Kilka dni później Michał oznajmił:

— Julia się do mnie wprowadza za miesiąc. Musisz znaleźć sobie inne mieszkanie.

Ziemia usunęła mi się spod nóg.

— Synku… gdzie ja pójdę? To mój dom…

— Mamo, proszę cię tylko o jedno — pozwól mi żyć po swojemu!

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko, jak wychodzi do pracy.

Ten miesiąc był jak koszmar. Przeglądałam ogłoszenia, ale z moją emeryturą nie było mnie stać na nic godnego. Koleżanka z pracy, pani Teresa, zaproponowała mi kanapę w swoim salonie na jakiś czas.

W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Spakowałam kilka rzeczy do starej walizki i stanęłam w drzwiach.

— Tylko raz cię o to prosiłem… — powiedział zimno Michał.

— Wiem… Przepraszam… — wyszeptałam.

Wyszłam bez słowa, bez spojrzenia wstecz.

Pierwsze tygodnie u Teresy były trudne. Każdej nocy płakałam w poduszkę, pytając siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy kochałam za bardzo? Czy byłam zbyt opiekuńcza? A może po prostu byłam niepotrzebna?

Teresa próbowała mnie pocieszać:

— Haniu, nie jesteś winna. Dzieci muszą dorosnąć i odejść swoją drogą.

Ale to nie wystarczało.

Pewnego dnia spotkałam Andrzeja na targu. Był starszy, posiwiały, ale wciąż miał ten sam uśmiech.

— Haniu… jak się trzymasz?

— Jak mam się trzymać? Straciłam syna…

Spojrzał na mnie smutno:

— Ja straciłem ciebie, kiedy odszedłem. Nigdy nie miałem odwagi przyznać się do błędu.

Jego słowa dały mi siłę, której nie miałam od lat.

Zaczęłam wychodzić częściej — spacery po parku Sieleckim, kawa z Teresą, wycieczki autobusem do Czeladzi czy Dąbrowy Górniczej. Powoli uczyłam się żyć sama ze sobą.

Michał nie dzwonił przez miesiące. Julia podobno całkowicie go zmieniła — tak mówili nasi wspólni znajomi.

Aż pewnego dnia zadzwonił telefon.

— Mamo?

To był jego głos — cichy, złamany.

— Co się stało?

— Julia mnie zostawiła… Powiedziała, że nie jestem gotowy na rodzinę… Że za bardzo żyję przeszłością… Mamo… przepraszam…

Serce mi pękło z bólu i miłości jednocześnie.

— Synku… zawsze będziesz miał we mnie oparcie. Ale musisz nauczyć się kochać siebie, zanim pokochasz innych.

Rozmawialiśmy długo — o wszystkim, co nas bolało i dzieliło przez te lata.

Po kilku tygodniach Michał zaprosił mnie na obiad do nowego mieszkania, które wynajął po rozstaniu z Julią.

Usiedliśmy przy tym samym starym stole, przy którym kiedyś odrabiał lekcje. Zjadł zupę pomidorową — tę samą, którą gotowałam mu w dzieciństwie.

— Mamo… dziękuję ci, że zawsze byłaś przy mnie… Przepraszam, że doceniłem to dopiero wtedy, gdy cię straciłem…

Spojrzałam na niego przez łzy:

— Wszyscy popełniamy błędy, synku. Najważniejsze to nauczyć się wybaczać — sobie i innym.

Tego dnia pierwszy raz od lat poczułam spokój w sercu.

Ale czasem pytam siebie: czy można kochać dziecko za bardzo? Czy rodzicielska troska to dar czy przekleństwo? Gdzie kończy się nasza odpowiedzialność, a zaczyna ich wolność?

A Wy? Co myślicie — czy matka powinna umieć odpuścić? Czy to w ogóle możliwe?