Ty jesteś moim bohaterem – Dziennik Weroniki z 9 listopada 2023 roku
— Łał! I gdzie się wybierasz tak wystrojona? — głos Michała odbił się echem w ciasnym przedpokoju. Stał oparty o framugę, z tym swoim półuśmiechem, który zawsze wywoływał we mnie mieszankę irytacji i czułości. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć kąśliwie, ale powstrzymałam się. Dziś chciałam, żeby wszystko było inaczej.
— Do Marty, pamiętasz? Spotkanie z dziewczynami. — Poprawiłam pasek sukienki, udając, że nie widzę jego przewracających oczami.
— Jasne, jasne… — mruknął. — A dzieci?
Zacisnęłam usta. Znowu to samo. Zawsze, kiedy próbowałam wyrwać się z domu, Michał przypominał mi o obowiązkach. Jakby on nigdy nie miał prawa do odpoczynku, a ja — do własnego życia. — Są już po kolacji, bajka leci w telewizji. Zostają z tobą na dwie godziny, dasz radę.
— Weronika… — zaczął, ale przerwałam mu gestem ręki.
— Proszę cię, Michał. Raz na miesiąc. Potrzebuję tego.
Patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął i odsunął się od drzwi. Przeszłam obok niego, czując na sobie jego wzrok. Wyszłam na klatkę schodową z mieszanką ulgi i poczucia winy.
W windzie spojrzałam w lustro. Moje odbicie wydawało się obce — kobieta z makijażem i ułożonymi włosami, a nie ta zmęczona matka dwójki dzieci, którą byłam na co dzień. Czy to naprawdę ja? Czy mam jeszcze prawo być sobą?
Spotkanie u Marty było jak powiew świeżego powietrza. Śmiech, rozmowy o wszystkim i o niczym, wspomnienia dawnych czasów. Przez chwilę zapomniałam o problemach w domu. Ale kiedy wracałam do mieszkania, poczułam narastający niepokój. Co zastanę?
Drzwi otworzył mi Michał. Był blady, a w oczach miał panikę.
— Weronika… Staś się czymś zadławił! Już jest dobrze, ale… Boże, myślałem, że go stracę!
Pobiegłam do pokoju dzieci. Staś siedział na łóżku, zapłakany, ale cały i zdrowy. Przytuliłam go mocno, czując jak łzy napływają mi do oczu.
— Już dobrze, kochanie… Już dobrze…
Michał stał w drzwiach, trzęsącymi się rękami przeczesywał włosy.
— Nie wiedziałem co robić… Krztusił się… W końcu udało mi się wyciągnąć ten kawałek klocka… — głos mu się załamał.
Patrzyłam na niego inaczej niż zwykle. Zobaczyłam w nim nie tylko mężczyznę, z którym codziennie się sprzeczam o drobiazgi. Zobaczyłam ojca, który w chwili próby nie zawahał się ani sekundy.
Wieczorem siedzieliśmy razem w kuchni. Dzieci spały. Michał trzymał kubek herbaty w dłoniach i patrzył w okno.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Czasem jestem dla ciebie za surowy. Po prostu boję się… że coś przegapimy. Że coś nam umknie przez te wszystkie obowiązki.
Poczułam gulę w gardle.
— Ja też przepraszam. Często mam wrażenie, że jestem sama ze wszystkim. Ale przecież jesteśmy razem… Prawda?
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się smutno.
— Ty jesteś moim bohaterem — powiedział nagle. — Naprawdę.
Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Przez chwilę milczeliśmy, każde pogrążone we własnych myślach.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w spokojny oddech dzieci za ścianą i cichy szum miasta za oknem. Myślałam o tym wszystkim, co nas dzieli i łączy zarazem: zmęczenie, frustracja, poczucie winy… Ale też miłość i troska o siebie nawzajem.
Czasem wydaje mi się, że codzienność nas pożera — drobne kłótnie o niepozmywane naczynia czy rozrzucone zabawki urastają do rangi tragedii. A potem przychodzi taki wieczór jak dziś i wszystko staje się jasne: jesteśmy dla siebie nawzajem bohaterami, nawet jeśli nie zawsze to dostrzegamy.
Czy naprawdę trzeba aż takiego strachu, żeby docenić to, co mamy? Czy potrafimy nauczyć się być dla siebie wsparciem na co dzień, a nie tylko w chwilach kryzysu? Może właśnie w tym tkwi prawdziwe bohaterstwo – w codziennych gestach i słowach.