Teściowa stawia warunki – historia Eweliny
Nie, Waldemar! Koniec! – uderzyłam pięścią w stół tak mocno, że filiżanki zadzwoniły na spodkach. Moja teściowa, pani Halina, spojrzała na mnie z pogardliwym uśmiechem, a Waldemar, mój mąż, uniósł zdziwione brwi i odłożył gazetę. – Ewka, o co chodzi? Co się stało? – zapytał spokojnie, jakby nie widział, że od miesięcy gotuję się w środku. – A to się stało, że nie jestem waszą służącą! – wykrzyknęłam, wstając gwałtownie. Ręce miałam w bokach, czułam jak drżą mi kolana.
Pani Halina westchnęła teatralnie. – Ewelino, przesadzasz. Przecież tylko poprosiłam, żebyś posprzątała po obiedzie. – Poprosiłaś? – parsknęłam śmiechem. – Ty codziennie czegoś ode mnie żądasz! Mam wrażenie, że jestem tu tylko po to, żeby ci usługiwać!
Waldemar spojrzał na mnie z wyrzutem. – Przestań robić sceny przy stole. Mama jest naszym gościem.
Gościem? Od pięciu lat mieszka z nami! – krzyknęłam. – Ile jeszcze mam znosić jej uwagi? To ja gotuję, sprzątam, robię zakupy i jeszcze słucham, że wszystko robię źle!
W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. Poczułam łzy napływające do oczu. Nie chciałam płakać przy nich, ale nie mogłam już dłużej udawać silnej.
Pani Halina poprawiła okulary i powiedziała chłodno: – Jeśli ci się nie podoba, możesz się wyprowadzić. Waldemar zostanie ze mną.
Zamarłam. Spojrzałam na męża z nadzieją, że stanie po mojej stronie. On jednak spuścił wzrok i zacisnął usta.
– Waldemar? – wyszeptałam.
– Mama jest starsza, potrzebuje pomocy… – zaczął niepewnie.
– A ja? Ja nie potrzebuję wsparcia? – przerwałam mu drżącym głosem.
Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę jestem taka zła? Czy powinnam była milczeć i dalej znosić upokorzenia?
Przypomniałam sobie pierwsze lata naszego małżeństwa. Byliśmy szczęśliwi, mieliśmy plany na przyszłość. Potem Waldemar zaproponował, żeby jego mama zamieszkała z nami po śmierci teścia. Zgodziłam się z litości i poczucia obowiązku. Nie wiedziałam wtedy, że oddaję jej swoje życie kawałek po kawałku.
Z czasem pani Halina zaczęła rządzić w naszym domu. Krytykowała moje obiady („Za słone!”), sposób wychowywania dzieci („Za mało dyscypliny!”), nawet sposób wieszania prania („Tak się nie robi!”). Waldemar zawsze ją usprawiedliwiał: „Ona już taka jest”, „Nie przejmuj się”, „To tylko słowa”.
Ale te słowa bolały coraz bardziej.
Tego wieczoru nie wyszłam już z łazienki aż do późna. Siedziałam na podłodze i pisałam w dzienniku:
„Wtorek. Czuję się jak cień samej siebie. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a spokojem rodziny?”
Następnego dnia rano pani Halina czekała na mnie w kuchni z listą zakupów.
– Ewelino, dziś kupisz mi te tabletki na ciśnienie i świeże bułki. I nie zapomnij o mleku bez laktozy!
Spojrzałam na nią bez słowa i wzięłam kartkę. Wyszłam z domu jak automat. W sklepie spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Ewelinko, ty taka blada… Wszystko w porządku?
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos mi się załamał.
– Nie wiem już, co robić…
Pani Zofia pokiwała głową ze współczuciem.
– Moja droga, musisz postawić granice. Inaczej cię zniszczy.
Te słowa dźwięczały mi w uszach przez cały dzień.
Wieczorem spróbowałam porozmawiać z Waldemarem.
– Kochanie… Ja już nie daję rady. Twoja mama mnie niszczy.
Waldemar westchnął ciężko.
– Przesadzasz. Mama jest wymagająca, ale przecież to rodzina…
– A ja? Ja też jestem twoją rodziną! – wybuchłam.
Znowu kłótnia. Dzieci schowały się do swoich pokoi. Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.
W czwartek pani Halina postawiła sprawę jasno:
– Albo zaakceptujesz moje zasady pod moim dachem, albo możesz odejść. Waldemar zostaje ze mną.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– To jest mój dom! – wyszeptałam.
– Twój? Bez mojego syna nie miałabyś nic! – odpowiedziała lodowato.
Tego wieczoru spakowałam walizkę i pojechałam do siostry. Dzieci zostały z ojcem – nie chciałam ich mieszać w ten konflikt.
U siostry mogłam wreszcie odetchnąć. Płakałyśmy razem przy herbacie.
– Ewka, musisz walczyć o siebie – powiedziała Marta. – Inaczej nigdy nie będziesz szczęśliwa.
Przez tydzień Waldemar nie dzwonił. Dopiero ósmego dnia przyszedł SMS: „Może wrócisz? Mama obiecuje poprawę”.
Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam już, że jeśli wrócę bez zmian, wszystko zacznie się od nowa.
Po dwóch tygodniach spotkaliśmy się na neutralnym gruncie – w kawiarni na rynku.
– Ewelino… Tęsknię za tobą – powiedział cicho Waldemar.
– Ja też tęsknię za dawnym nami… Ale nie wrócę do tego piekła – odpowiedziałam stanowczo.
Rozmawialiśmy długo. O dzieciach, o przyszłości, o tym, co poszło nie tak. W końcu Waldemar przyznał:
– Może rzeczywiście za bardzo pozwoliłem mamie…
– Musisz wybrać: albo będziemy rodziną partnerską, albo będziemy żyć osobno – powiedziałam spokojnie.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasze życie. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu przekroczyć moich granic.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa to samo co ja? Dlaczego tak trudno nam zawalczyć o siebie? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a rodziną?