Teściowa przyprowadziła obce dzieci — i zdziwiła się, że nie chcę być nianią
Sobota. Siódma rano. Ten dzień, kiedy w końcu po dwóch tygodniach mogłem pospać dłużej, wtulić się w kołdrę i nie słyszeć budzika. Ale moje plany rozwalił łomot drzwi – do naszego mieszkania z triumfalną miną wtargnęła teściowa. Nie sama. A z siostrzeńcami – dziećmi swojej młodszej córki Kasi. Leżałem jeszcze w półśnie w sypialni, gdy usłyszałem jej donośny głos: „Marek! Wstawaj! Mam dla ciebie niespodziankę!”
Zamrugałem oczami, próbując zrozumieć, czy to sen, czy już jawa. Moja żona, Ania, przewróciła się na drugi bok i mruknęła: „Nie otwieraj… Może sobie pójdzie…” Ale już było za późno. Dzieciaki – dwie dziewczynki i chłopiec – wbiegły do naszej sypialni, skacząc po łóżku i wrzeszcząc: „Wujku Marek! Ciociu Aniu!”
Wstałem niechętnie, z poczuciem, że zaraz coś wybuchnie. W kuchni teściowa już rozstawiała ich plecaki na stole i rozkładała śniadanie. „Kasia musiała pilnie wyjechać do pracy, a ja mam dziś spotkanie w klubie seniora. Pomyślałam, że wy się nimi zajmiecie!” powiedziała z uśmiechem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Zatkało mnie. Spojrzałem na Anię – była blada jak ściana. „Mamo, ale my nic nie wiedzieliśmy… Mieliśmy plany na dziś…” – zaczęła nieśmiało. Teściowa machnęła ręką: „Oj tam, przecież to tylko dzieci! Zrobicie im naleśniki, pójdziecie na spacer. Marek dobrze sobie radzi z dziećmi!”
Poczułem narastającą złość. Przez głowę przelatywały mi obrazy: sobotni relaks, kawa na balkonie, wspólne śniadanie z Anią. Wszystko prysło jak bańka mydlana. „Przepraszam bardzo,” powiedziałem stanowczo, „ale nikt nas nie pytał o zgodę. Nie możemy tak po prostu zmienić naszych planów, bo ktoś sobie wymyślił, że będziemy nianiami.”
Teściowa spojrzała na mnie jak na kosmitę. „Marek, nie przesadzaj! To rodzina! Pomagamy sobie nawzajem! Ty zawsze taki zasadniczy…” Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami – czułem się jak czarny charakter w bajce.
Ania próbowała łagodzić sytuację: „Może chociaż zadzwonimy do Kasi i zapytamy, jak długo to potrwa?” Ale teściowa już była w drzwiach: „Nie mam czasu na dyskusje! Wracam wieczorem!” I zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, zamknęła za sobą drzwi.
Zapanowała cisza. Dzieci zaczęły płakać – najmłodsza dziewczynka chciała do mamy. Chłopiec rzucił się na podłogę i zaczął tupać nogami. Starsza próbowała ich uspokoić, ale sama wyglądała na przestraszoną.
Usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach. Ania usiadła obok mnie. „Co robimy?” zapytała cicho. „Nie wiem,” odpowiedziałem bezradnie. „Nie chcę być zły na dzieci, ale czuję się wykorzystany. To nie jest nasza odpowiedzialność.”
Przez kolejne godziny próbowaliśmy jakoś ogarnąć sytuację. Zrobiliśmy śniadanie – dzieci marudziły, że nie takie płatki, nie taki dżem. Chciały oglądać bajki – ale każda inną. Kiedy wyszliśmy na spacer, zaczęły się kłócić o huśtawkę na placu zabaw. Czułem narastającą frustrację i bezsilność.
W południe zadzwoniłem do Kasi – nie odebrała. Wysłałem jej SMS-a: „Kiedy odbierzesz dzieci? Nie byliśmy uprzedzeni.” Odpisała po godzinie: „Mama mówiła, że wszystko ustalone. Będę wieczorem.”
Wieczorem! Cały dzień z trójką rozkapryszonych dzieci, których nawet dobrze nie znamy! Ania była bliska płaczu – jej plany na relaksujący weekend legły w gruzach.
Po południu dzieci zaczęły tęsknić za domem. Najmłodsza dostała gorączki – musieliśmy szukać termometru i leków przeciwgorączkowych. Starsza rozlała sok na dywan – próbowałem to wyczyścić, przeklinając pod nosem.
Około osiemnastej zadzwoniła teściowa: „Już jadę! Jak tam dzieci?” W głosie miała nutkę pretensji – jakbyśmy byli niewdzięczni za ten „zaszczyt” opieki nad jej wnukami.
Kiedy w końcu przyszła po dzieci, nawet nie zapytała, jak sobie poradziliśmy. Zabrała je i rzuciła tylko: „Dziękuję, wiedziałam, że mogę na was liczyć.” Potem spojrzała na mnie z wyrzutem: „Ale następnym razem postaraj się być bardziej elastyczny, Marek.”
Zamknąłem drzwi i usiadłem ciężko na kanapie. Ania wtuliła się we mnie i zaczęła płakać.
Czułem się okropnie – z jednej strony miałem wyrzuty sumienia wobec dzieci i rodziny, z drugiej byłem wściekły na brak szacunku dla naszych granic i czasu.
Dlaczego tak trudno powiedzieć „nie” rodzinie? Czy naprawdę musimy zawsze poświęcać siebie dla innych? Czy to ja jestem egoistą – czy może ktoś inny przekracza granice?
Może czas nauczyć się asertywności – zanim kolejna sobota zamieni się w koszmar.