Telefon o północy, który zmienił wszystko: Tajemnica mojej córki i rozpad rodziny

– Mamo… – usłyszałam przez łzy w słuchawce. – Mamo, nie mów nikomu, proszę… On mnie zdradza…

Telefon zadzwonił chwilę po północy. Siedziałam w kuchni, popijając herbatę, bo znów nie mogłam zasnąć. Kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu imię „Wiktoria”, serce mi zamarło. Moja córka nigdy nie dzwoniła o takiej porze. Odbierając, wiedziałam już, że coś się stało.

– Wiktoria? Co się dzieje? – spytałam, próbując nie panikować.

– Mamo… ja już nie mogę… On… on mnie zdradza… – szlochała tak głośno, że aż ściszyłam telefon, żeby nie obudzić męża.

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie miałam mętlik: obrazy z dzieciństwa Wiktorii, jej ślub z Pawłem, ich wspólne święta, uśmiechy na rodzinnych zdjęciach. Jak to możliwe? Przecież byli taką zgodną parą…

– Wiktoria, kochanie… jesteś pewna? – zapytałam cicho.

– Tak… widziałam wiadomości na jego telefonie. Spotyka się z jakąś kobietą z pracy. Mamo, ja nie wiem, co robić…

Słuchałam jej rozpaczy i czułam, jak we mnie wszystko się kruszy. Chciałam ją przytulić, ochronić przed całym światem, ale dzieliły nas kilometry i zimna noc. Zamiast tego mogłam tylko szeptać słowa otuchy.

– Nie mów nikomu… proszę. Nawet tacie. Nie chcę, żeby wiedział. Nie chcę słyszeć tych wszystkich rad i ocen…

Obiecałam. I od tej chwili noszę w sobie ten ciężar – tajemnicę, która pali mnie od środka.

Następnego dnia Paweł zadzwonił do mnie jak gdyby nigdy nic. Pytał o zdrowie mojego męża, o plany na wakacje. Słuchałam jego głosu i miałam ochotę krzyczeć: „Jak możesz?! Jak możesz tak ranić moją córkę?”. Ale milczałam. Grałam rolę troskliwej teściowej.

Wiktoria zaczęła się zamykać w sobie. Przestała dzwonić tak często jak dawniej. Kiedy przyjechała do nas na niedzielny obiad, była blada i spięta. Paweł zachowywał się normalnie – żartował z moim mężem, bawił się z wnuczką Zuzią. Patrzyłam na nich i czułam mdłości.

Wieczorem podeszłam do Wiktorii w kuchni.

– Kochanie… może powinnaś z nim porozmawiać? Albo chociaż z kimś jeszcze? Nie możesz być z tym sama.

Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.

– Mamo, ja nie chcę rozwodu. Boję się o Zuzię. Boję się, że wszystko się rozpadnie…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Sama byłam kiedyś zdradzona przez mojego ojca – pamiętam ból mojej mamy i chaos w domu przez lata. Nie chciałam tego dla mojej córki. Ale czy milczenie jest lepsze?

Minęły tygodnie. Wiktoria coraz częściej zostawała u nas na noc z Zuzią „bo Paweł ma delegację”. Zaczęłam podejrzewać, że on nawet nie wie, gdzie są. Czułam narastającą wściekłość i bezradność.

Pewnego wieczoru mój mąż zapytał:

– Co się dzieje z Wiktorią? Ostatnio jest jakaś inna…

Zacisnęłam usta.

– Praca ją męczy – skłamałam.

Czułam się winna wobec niego i wobec siebie. Ale obietnica to obietnica.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Paweł przyszedł do nas sam po Zuzię. Był spięty i unikał mojego wzroku. Zuzia nie chciała wracać do domu.

– Babciu, mogę tu zostać jeszcze jedną noc? – prosiła cicho.

Paweł spojrzał na mnie błagalnie.

– Może rzeczywiście lepiej, żeby została… – powiedział zmęczonym głosem.

Wtedy zrozumiałam: on wie, że Wiktoria wie. I że wszystko wisi na włosku.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Wiktoria.

– Mamo… ja już nie dam rady. Chcę odejść od Pawła. Ale boję się…

– Czego się boisz najbardziej? – spytałam delikatnie.

– Że zostanę sama. Że Zuzia będzie cierpieć przez moje decyzje. Że wszyscy będą mnie oceniać…

Siedziałam długo po tej rozmowie w ciemnej kuchni. Przypomniały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa Wiktorii: jej pierwsze kroki, pierwszy dzień w szkole, łzy po rozstaniu z pierwszym chłopakiem. Zawsze byłam przy niej – ale teraz nie mogłam jej uratować przed bólem dorosłego życia.

Kilka dni później Wiktoria podjęła decyzję: wyprowadziła się z Zuzią do nas na jakiś czas. Paweł próbował dzwonić, pisać – ale ona była nieugięta.

Rodzina zaczęła zadawać pytania. Teściowa Wiktorii dzwoniła do mnie z pretensjami:

– Co wyście jej nagadali? Dlaczego rozbija rodzinę?

Nie odpowiadałam na zaczepki. Wiedziałam swoje.

Dziś minął miesiąc od tamtej nocy. Wiktoria powoli odzyskuje spokój, choć czasem płacze po nocach. Zuzia pyta o tatę coraz rzadziej. Paweł przysyła alimenty i krótkie wiadomości.

A ja? Ja każdego dnia zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam milcząc i trzymając tajemnicę córki przed resztą rodziny. Czy powinnam była działać inaczej? Czy można ochronić dziecko przed cierpieniem dorosłego życia?

Może wy mi powiecie: czy matka powinna zawsze milczeć dla dobra dziecka? Czy czasem trzeba złamać obietnicę w imię prawdy?