Tchynina propozycja: Wymieńmy się mieszkaniami, ale pod jednym warunkiem…
– Więc co postanowiłaś, Marto? – głos teściowej odbijał się echem w mojej głowie, gdy patrzyłam przez zaparowane okno na rozświetlone światłami ulicę. Deszcz bębnił o parapet, a ja czułam, jakby każda kropla była kolejnym uderzeniem w moje serce.
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Ona – pani Halina, kobieta o stalowym spojrzeniu i uśmiechu, który nigdy nie sięgał oczu. Ja – Marta, trzydziestolatka z duszą pełną niepokoju i głową pełną pytań. Mój mąż, Tomek, był wtedy w pracy. Może dobrze, bo nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie.
– To naprawdę uczciwa propozycja – ciągnęła teściowa, poprawiając apaszkę pod szyją. – Ty dostaniesz większe mieszkanie na Mokotowie, ja spokojną kawalerkę bliżej centrum. Ale warunek jest jeden: przepiszesz swoje mieszkanie na mnie. To dla bezpieczeństwa rodziny.
Bezpieczeństwa rodziny… Te słowa dźwięczały mi w uszach jak fałszywa nuta. Wiedziałam, że Halina zawsze dbała przede wszystkim o siebie. Od początku naszego małżeństwa z Tomkiem próbowała mieć wpływ na każdą decyzję: gdzie pojedziemy na wakacje, jak urządzimy salon, nawet jak będziemy wychowywać naszą córkę Zosię.
– Muszę się zastanowić – wyszeptałam, czując ścisk w gardle.
– Nie masz na to dużo czasu – odparła chłodno. – Wiesz, że Tomek nie ma głowy do takich spraw. Ty musisz być rozsądna.
Zamknęłam oczy i zobaczyłam przed sobą wszystkie nasze wspólne chwile z Tomkiem: pierwszy spacer po Starym Mieście, narodziny Zosi, wspólne remonty i kłótnie o drobiazgi. Ale też te momenty, gdy czułam się osamotniona wśród jego rodziny. Gdy Halina potrafiła rzucić kąśliwą uwagę przy stole, a reszta udawała, że nic nie słyszy.
Następnego dnia opowiedziałam Tomkowi o propozycji matki. Siedział na kanapie z kubkiem kawy i długo milczał.
– Wiesz, mama zawsze była… specyficzna – powiedział w końcu. – Ale może to dobry pomysł? Na Mokotowie byłoby nam wygodniej.
– Ale dlaczego mam przepisać mieszkanie na nią? – zapytałam cicho.
Wzruszył ramionami.
– Może chce mieć pewność, że wszystko zostanie w rodzinie?
Poczułam, jak narasta we mnie bunt. Czy naprawdę miałam oddać dorobek mojego życia tylko dlatego, że ktoś uznał to za „bezpieczne”? Przecież to mieszkanie kupiłam jeszcze przed ślubem. Sama je urządzałam, sama spłacałam kredyt. Było moją ostoją.
Przez kolejne dni Halina dzwoniła codziennie. Raz nawet przyszła bez zapowiedzi z ciastem drożdżowym i uśmiechem tak szerokim, że aż mnie zmroziło.
– Marto, nie rozumiem twoich oporów – powiedziała pewnego popołudnia. – Przecież jesteśmy rodziną. Chyba mi ufasz?
Zosia bawiła się wtedy klockami pod stołem i nagle spojrzała na mnie wielkimi oczami.
– Mamusiu, dlaczego babcia jest smutna?
Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam wciągać córki w nasze konflikty. Ale wiedziałam też, że muszę być dla niej przykładem.
Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo, co byś zrobiła na moim miejscu? – zapytałam drżącym głosem.
– Córciu, nigdy nie oddawaj tego, co jest twoje – odpowiedziała bez wahania. – Rodzina powinna wspierać, a nie stawiać warunki.
Te słowa dodały mi siły. Następnego dnia pojechałam do Haliny.
– Przemyślałam sprawę – powiedziałam stanowczo. – Nie przepiszę mieszkania na panią. Jeśli chce się pani zamienić – możemy to zrobić uczciwie, notarialnie, bez żadnych ukrytych warunków.
Jej twarz stężała.
– Myślałam, że jesteś rozsądniejsza…
– Jestem rozsądna. I chcę być uczciwa wobec siebie i swojej rodziny.
Wróciłam do domu z poczuciem ulgi i strachu jednocześnie. Bałam się reakcji Tomka. Bałam się kolejnych rozmów przy rodzinnym stole. Ale wiedziałam jedno: nie mogę pozwolić sobą manipulować.
Przez kilka tygodni atmosfera była napięta jak struna. Halina przestała dzwonić. Na rodzinnych obiadach patrzyła na mnie z chłodem. Tomek był zamyślony i coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy.
Pewnego wieczoru usiadł obok mnie na łóżku.
– Wiesz… Może mama przesadziła – powiedział cicho. – Ale ona zawsze taka była. Chciała mieć wszystko pod kontrolą.
Spojrzałam mu w oczy.
– A ty? Po czyjej jesteś stronie?
Zamilkł na chwilę.
– Po naszej… Chyba musimy nauczyć się stawiać granice.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Może to był początek czegoś nowego? Może wreszcie zaczniemy żyć po swojemu?
Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla „dobra rodziny”? Czy warto oddać siebie i swoje marzenia tylko po to, by ktoś inny czuł się bezpiecznie? A może prawdziwa odwaga to umieć powiedzieć „nie”, nawet jeśli oznacza to samotność przy rodzinnym stole?